Informacje o blogu

Miłe złego początki.

NEWI Cefn Druids

JD Welsh Premier League

Walia, 2005/2006

Blog użytkownika Inkwizytor przeczytało już 9227 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

Ostatnie publikacje


Pierwszy mecz ligowy był niespodzianką zarówno dla mnie, dla fanów, dla zarządu - i chyba nawet dla samych piłkarzy.
Na boisko wchodziliśmy trochę eksperymentalnym ustawieniem...

...a schodziliśmy tak:


Dzięki fantastycznemu wynikowi, The Ancients wskoczyli od razu na pierwsze miejsce w tabeli...
- Right on top, where we belong! - skomentował ten wynik Pearson na "odprawie pomeczowej" odbywającej się w pubie.
- I planujemy zostać tam na stałe - dodałem chełpliwie.
Życie zweryfikowało tę wypowiedź już w następnym meczu ligowym: po remisie 2:2 z Port Talbot, Druidzi spadli od razu o trzy pozycje.
Postanowiłem już więcej się na podobne tematy nie odzywać...

*        *        *
Dywanik u prezesa był bardzo ładny: czerwony, wzorzasty, z frędzelkami na krawędziach. Przysiadłem skromnie na krzesełku i rozejrzałem się ukradkiem, zatrzymując w końcu wzrok na sylwetce prezia za biurkiem i konstatując z niepokojem, że Mackie wyglądał na wkurzonego.
- Miro, what is this?! - ręka mojego chlebodawcy dzierżyła kartkę, która, po wnikliwym zlustrowaniu, okazała się być moim dyplomem trenerskim UEFA-B, który nota-bene został dość wiernie odwzorowany przez polskiego znajomego na stałotuszowej drukarce.
- Mój dyplom trenerski UEFA-B - odpowiedziałem głupkowato, lekko się czerwieniąc. Wiedziałem już o co chodzi.
- Bull... shit... - wycedził Brian - 'tis a forgery.
Poczułem się trochę jak uczniak przyłapany na ściąganiu, chociaż skala przewinienia była trochę inna. Większa. Mało brakowało a opuściłbym głowę ze wstydu. Zamiast tego spytałem rzeczowo.
- Co zamierza pan z tym zrobić?
- Jak to: co?! - prezes odwrócił wzrok - Zamierzałem wywalić cię na zbity pysk, przesłać odpowiednie "referencje" wszystkim klubom w królestwie i skierować sprawę do sądu...
Bum. Gwóźdź do trumny.
-...ale wierzę, że masz w sobie to coś, co wyciągnie Druidów na prostą - uśmiechnął się z rezygnacją - Albo przynajmniej chcę wierzyć. Zacząłeś już potwierdzać tę moją wiarę, "Starożytni" siedzą w górnej części tabeli... poza tym właściwie cały zarząd cię lubi, no i nie chcę już teraz, na początku sezonu, chwiać drużyną, bo to się może źle skończyć - Mackie, widząc moją bladość, nalał mi whisky -Uzupełnimy ten brak. Poczyniłem już pewne kroki...
Gdyby nie połowa szklanki opalanego torfem destylatu, spłynąłbym po krześle. Z uczucia ulgi kręciło mi się w głowie i szumiało w uszach. Z reszty monologu prezesa pamiętam jeszcze tylko coś o kombinujących polakach i o super-tajnym kursie trenerskim, na który miałem zacząć uczęszczać, niczym na kompletę, od jutra rana.
Gdy Mackie wstał, żeby mnie pożegnać, nie wytrzymałem i, z radości, ucałowałem go z dubeltówki.
- No już dobra, przestań, dość tych polskich zwyczajów - opędzał się i kręcił głową, ale na ustach błąkał się ten sam uśmiech, który widziałem, gdy do klubu przyjechał Tafuro - Tylko nie zawiedź mnie i nie spraw, bym stał się na powrót niewierzącym!
*        *        *
Wróciłem z wieczornego "dżogingu". Przekopując biurko w poszukiwaniu szklanki odkopałem, z niejakim zdziwieniem, stertę codziennej poczty, którą powinienem był przejrzeć rano, ale jakoś nigdy nie starczało na to ani czasu ani ochoty.
Znakomita większość listów dotyczyła darowizn na domy dziecka i temu podobne - te odnosiłem prezesowi - jednak tym razem pośród spamu odkryłem zafoliowany periodyk traktujący o różnych aspektach gry w piłkę, który to tytuł zamówiłem w ramach, ehm... "doskonalenia zawodowego". Czym prędzej rozerwałem opakowanie i zrobiłem sobie gorącej herbaty. Przeglądając czasopismo natrafiłem na artykuł R. Kowalewskiego. Po początkowym bredzeniu na temat Marylin Monroe i klejnotów, myślałem, że to jakiś niewybredny żarcik, jednak chwilę potem natrafiłem na zdanie, które rozpaliło moją wyobraźnię:
Cytat:


O diamencie krąży wiele opinii, które sugerują, że jest to taktyka totalnie defensywna, w której pada mało bramek, i mecze są nudne. [...] można grać diamentem nie tylko efektywnie, ale i efektownie. Na początek jednak...


Dalszą część artykułu przeczytałem z zapartym tchem i wypiekami na gębie. Skończyłem o drugiej w nocy, zgasiłem światło i naciągnąłem kołdrę na głowę...
O wpół do czwartej na powrót zapaliłem światło. Po czaszce skakał legion myśli i pomysłów i nie dawał zasnąć. Nie pozostało nic innego, jak wziąć kartkę i zacząć je zapisywać.

Kiedy po południu dnia następnego (to znaczy, technicznie rzecz biorąc, był to ten sam dzień, ale kilka godzin później) zjawiłem się w szatni, chłopaki chyba mnie nie poznali, bo patrzeli jak na wariata. Przemaszerowałem sprężystym krokiem między szafkami i przypiąłem na tablicy magnetycznej Plan.

- Oto Plan - oświadczyłem uroczyście - Eeee... na budzie stanie Andrews, bo Mackin wciąż biega z bandażem...
Gracze zaczęli niepewnie podchodzić, starając się utrzymać bezpieczny dystans między sobą a mną. Pierwszy zorientował się Mazzarella.
- Nowa taktyka, szefie?
Pokiwałem entuzjastycznie głową. Po szatni rozszedł się pomruk.
- Nie podoba mi się - wypsnęło się Dunnowi.
- I dlatego cię w niej nie ma - wypaliłem - Dobra, siadajcie, zaraz objaśnię co i jak. To jest taka mała niespodzianka na mecz z Airbusem...

"Moja mała niespodzianka" skończyła się tym, że "chłopaki z lotniska" wstrzeliły nam u siebie gola, czym my niestety nie mogliśmy się pochwalić. Oprócz niepomyślnego wyniku na boisku, rezultatem było to, że zorientowałem się, iż trochę przesadzam z instrukcjami indywidualnymi. A zorientowałem się po tym, jak Hobbs zaczął ziewać w trakcie odprawy w szatni - przedtem zajmowała jakieś 15-20 minut, teraz czterdzieści...
Nie pozostało nic innego jak przeanalizowanie na nowo całej taktyki i obcięcie wygórowanych wymagań wobec graczy do absolutnego minimum. W końcu z przodu stał Pike a nie Ronaldinho i pozostawianie mu całkowitej swobody na boisku mogło się fatalnie skończyć, zarówno dla niego, jak i dla drużyny, a co za tym idzie - dla mnie też. Na szczęście zmiany podziałały pozytywnie...
Fatalnie skończył się za to rewanż z Airbusem na swoich śmieciach. Strzeliliśmy co prawda dwa gole, ale ostatecznie odpadliśmy z pucharu po tym jak Christian Sansam, zaraz na początku meczu, wpakował piłkę do bramki obok zdezorientowanego Andrewsa. Potem, co prawda, piłkarze dwoili się i troili, próbując odrobić straty, ale trafienia zaliczyli tylko Lynch i Hobson (z rzutu rożnego), ustalając tym samym wynik na 2:1 dla nas (2:2 w dwumeczu) - i wpuszczając "chłopców z lotniska" do dalszej rundy.
Był to jeden z tych epizodów, w ktorym wygrywając - przegrywa się coś więcej. W moim przypadku konsekwencje mogły być znacznie poważniejsze...
*        *         *
- A więc nazywasz się Klukowski...
Chłopak skinął niepewnie głową.
- Polak?
- Nie, ja jestem Anglikiem, z Chippenham. Mój dziadek był Polakiem, proszę pana - odparł piłkarz - Stąd też trochę nietypowe imię...
- Jak na mój gust, dość typowe - uśmiechnąłem się serdecznie - witaj w klubie.
Tego dnia do klubu trafiło dwóch nowych graczy - stojący właśnie przede mną środkowy pomocnik Yanek Klukowski i, grający na prawej linii od obrony do ataku Irlandczyk, Andrew Estel, który już "integrował się" z chłopakami w pubie, popijając colę. Obaj junorzy mieli po 17 lat, ale planowałem dla nich wielką karierę w pierwszym składzie.
Yan Klukowski, 17-letni Anglik, MC/AMC
Andrew Estel, 17-letni Irlandczyk, D/WB/M R
Porozmawiałem chwilę z młodziakiem, uścisnąłem mu dłoń, po czym przekazałem go w ręce Pearsońciowi, który miał oprowadzić najnowszy nabytek po okolicy, a sam wróciłem do planowania meczu z Cwmbran, który miał mnie zrehabilitować po przegranej z Airbusem walce o puchar.

*        *        *
W któryś dzień, po skończonym treningu, przyłapałem w szatni kilku moich grajków na zażartej dyskusji. Nie przyuważyli mnie, więc wycofałem się za drewniane przepierzenie i z przewrotną radością zacząłem podsłuchiwać...
- He is a complete idiot - perorował niski głos, który, jak mi się wydawało, należał do Aarona Perry - i traktuje nas tak samo. Jakbyśmy byli dzieciakami.
- Ale o co ci w ogóle chodzi? - odpowiedziało kilka głosów - Masz nerwy, bo ciągle grzejesz ławę?
- Nie, nie o to mi chodzi - odparł głos Perry'ego - Mam po prostu wrażenie jakby facet tylko się z nami bawił, jakby nie traktował poważnie tego klubu i nas. Wiem, niby jesteśmy tylko amatorami, ale ten Polish bastard zachowuje się jakby był to podwórkowy klub...
Krew uderzyła mi do twarzy a uszy pewnie wyglądały jak posmarowane sokiem buraczkowym. No to się dowiedziałem nowinek. Z szatni dobiegał rumor przyciszonych głosów. Może nie rozmawiali już tak głośno, a może to mnie szumiało tak mocno w uszach?
Cofnąłem się po cichu i wyszedłem odetchnąć jesiennym powietrzem. Czuć było wilgoć i chłód gór. Poczekałem chwilę, aż serce przestało walić i wszedłem spowrotem do pomieszczenia, umyślnie głośno trzaskając drzwiami, po czym podszedłem do magnetycznej tablicy, na której zwykle pokazywałem założenia taktyczne, i zacząłem zdejmować czerwone pionki, symbolizujące graczy.
Za moimi plecami zapadła nagle drętwa i napięta cisza. A potem skrzypienie szafek, szuranie butów i krótkie "Bye coach" gdy piłkarze opuszczali szatnię.
- Perry, a word with you.
- Yeah? - napastnik zamarł w pół kroku.
- Jakbyś znał jakiegoś godnego polecenia bramkarza, to daj mi cynk - powiedziałem, siląc się na swobodny ton - Potrzebujemy wzmocnienia na tym polu, a jako napastnik może masz swoje nemesis, któremu nigdy nie mogłeś strzelić.
- Right, right... - pokiwał głową Perry - Bye, coach.
Zostałem sam, z plastikowym krążkiem w dłoni. W głowie wirowały niewesołe myśli. Po początkowym podłamaniu zastaną sytuacją, karty odwróciły się na jakiś czas i drużyna zaczęła wygrywać. Teraz, gdy odpadliśmy z Welsh Challenge Cup, właściwie na samym początku, moi współpracownicy i podwładni zaczęli pokazywać rogi. Nawet ciągłe zapewnienia Briana o poparciu ze strony zarządu, nie mogły uspokoić natrętnej myśli, że pora wracać do Polski - i do sprzątania korytarzy w kinach. W końcu nie byłem trenerem, nie miałem (jeszcze) żadnego wykształcenia w tym kierunku a i zarządzanie grupą nie szło tak dobrze, jak powinno. Totalny amator prowadzący bandę amatorów. Westchnąłem głośno.
Trzasnęły drzwi i w przejściu pojawiła się łysa głowa Boba Pearsona.
- Good evening, Miro - rzucił od niechcenia po czym zatarł ręce i zabrał się za porządkowanie szatni.
Odłożyłem trzymany w ręce magnes.
- Bob, mam do ciebie poważną sprawę - zacząłem z wahaniem, po czym poczekałem chwilę aż mój asystent przerwie swoje zajęcie - Co o mnie sądzą zawodnicy? Jakie są nastroje w drużynie? Przed chwilą podsłuchałem...
- It's all right, don't worry - Pearson przerwał mi ruchem dłoni i uśmiechnął się - Uważają cię za lekko zwichrowanego, ale nieszkodliwego wariata. I za dobrego taktyka. Piłkarze grają na wysokich obrotach i drużyna odnosi sukcesy. Kwestia czasu, żeby cię polubili.
- Ale ja przed chwilą... bo... wiesz sam, Polak, na Wyspach... - wyjąkałem speszony, po czym zebrałem się i wypaliłem - Chłopaki mnie chyba nie lubią!
Bob wzruszył ramionami.
- W tej robocie trzeba mieć albo grubą skórę albo twardą dupę. Ty masz to drugie - poklepał mnie po ramieniu - Idź już sobie, ja tutaj dokończę.
Zacisnąłem usta, pokiwałem głową i posłusznie powlokłem się do swojego biura...
Następnego dnia, goląc się, powziąłem decyzję: koniec z głupotami, koniec z dziecinadą w stylu: "Mamusiu, chłopcy mnie nie lubią!", koniec z amatorszczyzną. Nikt nie staje się profesjonalistą z dnia na dzień, ale w końcu, cholera, to ja tu jestem szefem, oni podwładnymi, mają mnie słuchać i kurcze koniec. No!
Z lustra patrzały na mnie zdeterminowane oczy ze zdeterminowanej twarzy. I może powaga sytuacji byłaby zachowana, gdyby nie fakt, że połowa tej twarzy tonęła w piance, sporą część myśli wypowiedziałem głośno, a Coulson, sikający do pisuaru obok umywalki, popatrywał na mnie z politowaniem...
*        *        *
Przegranego meczu 4:3 z Rhyl, wolę nawet nie komentować..Piłkarze grali bez polotu, bez potu i byli napędzani jedynie wrzaskami moimi i Pearsona.

Pike po meczu przyznał się, że nie umiał skoncentrować się na piłce, bo bardzo chciało mu się do ubikacji. A podobno to ja jestem dziecinny...
*         *        *
Czekała nas inauguracja naszej obecności w Welsh Cup. Pech, albo i szczęście, chciało, że naszym przeciwnikiem miało być Connah's Quay - od dawna śmiertelny wróg druidów. Prezes w niewybrednych słowach podał do mojej informacji, że przegrana w tym meczu bardzo nadszarpnie jego neoficki zapał do mnie i moich umiejętności.
Miałem o czym myśleć. Nie chciałbym znowu oglądać frędzelków w dywanie prezesa...
Na mecz z Connah's Quay przyszedłem z bólem głowy (tym razem wyjątkowo z powodu niewyspania), piaskiem w oczach i obgryzionymi paznokciami. W szatni bąknąłem do chłopców kilka słów otuchy, założenia taktyczne objaśnił Pearson a ja powlokłem się na ławkę rezerwowych. Znalazłszy się w cieniu odetchnąłem z ulgą.
Z trybuny dla VIP-ów pomachał do mnie prezes Mackie, usmiechnął się i wykonał gest, który równie dobrze mógłby być poluzowywaniem kołnierzyka jak i cięciem przez gardło.

Zawodnicy dopiero wychodzili na murawę a sedziowie poprawiali skarpety, gdy podszedł do mnie menago Quay'ów, Neville Powell.
- Well, hello there - zaczął, ściskając mi dłoń - Słyszałem, że podobno jesteś Polakiem.
Skinąłem głową.
- Czy to prawda, że w Polsce osoby twojego pokroju określa się słowem coorvamatsh?
Zamrugałem oczami ze zdumienia, po czym odpaliłem pierwsze co mi przyszło na myśl. Oczywiście zachowując tradycyjny, brytyjski chłód w głosie i nienaganny akcent rodem ze slumsów.
- Niestety to nieprawda. Słowo określające polskich menadżerów jest trochę innego rodzaju - uśmiechnąłem się uprzejmie - Za to do walijskich menedżerów mówimy: tea who you yeah bunny.
Teraz to on wyglądał na zmieszanego.
- Good luck today - dodałem oschle - Będziecie go potrzebowali.
Powell odwrócił się na pięcie i oddalił spiesznym krokiem. Mam nadzieję, że ktoś mu przetłumaczy moje słowa...
Stokilkadzieścia minut wrzasków później, po tym jak rozbrzmiał ostatni gwizdek,  a na tablicy pojawił się odpowiedni wynik...
...zostałem do szatni wniesiony na rękach swoich piłkarzy, kilkukrotnie podrzucony i napojony jakimś mocno pachnącym i mocno alkoholowym trunkiem.
A już następnego dnia, za Chiny Ludowe nie potrafiłem znaleźć swoich butów pod łóżkiem, z gardła wydobywało się tylko ochrypłe rzężenie, a odcisk szatnianej lampy na czole podszedł krwią i nabrał sinożółtych kolorków...
I właśnie wtedy leżący na metalowej tacce telefon zaryczał dźwiękami szkockich dud i zaczął podskakiwać w rytm wewnętrznego wibratora...
Rzuciłem okiem na zegarek. Trzecia. Pearson stłumił ziewnięcie wierzchem dłoni. Zamknąłem segregator i z hukiem rzuciłem nim o podłogę. - G'night Bob - wybełkotałem - dokończymy jutro... erm, dzisiaj. Pearson uśmiechnął...
Postawiłem plecak na krawężniku i odetchnąłem rześkim, wieczornym powietrzem. To miejsce będzie mi domem przez co najmniej pół roku. Rozejrzałem się. Cefn Mawr leżało na zboczu niewysokiego wzgórza, więc miałem niezły widok na...
"Flower of Scotland, when will we see..." zaryczało 52 tysiące Szkotów. Muszę kiedyś zmienić dzwonek w komórce - pomyślałem - ale póki co takie wrzaski to dobry wybór. Słychać je nawet w tramwaju. Odebrałem telefon. -...

Reklama

Reklama

Szukaj nas w sieci

Zobacz także

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.