Informacje o blogu

Frankly, I don't give a damn

Sheffield Wednesday

Sky Bet League One

Anglia, 2010/2011

Ten manifest użytkownika Bolson przeczytało już 2070 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Wyznania [2]23.01.2011 13:12, @Bolson

2

 [w poprzednim odcinku Wyznań]

- Naaaaaaaaaaastępnyyy!

- Dzień dobry, to znowu ja – powiedziałem, mimowolnie wzdychając.

- A, witam panie Thompson! Jak tam, wszystko u pana w porządku?

- Dziękuję, nie narzekam. Mogłoby być troszkę lepiej, ale ogólnie jakoś się układa.

- Chwalić Boga, chwalić Boga. No, to proszę bardzo, pan się kładzie, ja siadam i zaczynamy.

- Lekarz klubowy powiedział, że leżeć to ja będę w trumnie, więc mam jak najwięcej stać lub siedzieć. Mogę siedzieć, czy panu będzie tu przeszkadzało?

- A jak tam panu będzie wygodniej, ja tu tylko słucham – powiedział, zanosząc się śmiechem, choć nie wiem, co w tym było takiego śmiesznego, widocznie taki żarcik branżowy. – Do roboty, do roboty, panie Thompson, straciliśmy już 4 minuty.

- Jasne, jasne. No to tak...

***

- Może zanim przejdę już do opowiadania panu, jakie wyniki osiągnęliśmy we wrześniu i jak się z tym czułem, wspomnę o transferach, co?

- Dobrze, niech pan mówi.

- Zgarnęliśmy trzech perspektywicznych graczy z Premiership, którzy na razie nie mieli szans zaistnieć w swoich klubach i raczej nic nie zapowiadało zmiany tego stanu rzeczy. W sumie to dwóch, bo jeden został nam przydzielony niejako z urzędu.

- Czemu? Co pan ma na myśli?

- Mimo tego, że w Anglii, oprócz Sheffield oczywiście, kibicuję Manchesterowi United, to jako nasz klub patronacki zaproponowałem Chelsea. Tak, tak, wiem, jest pan zdziwiony, że lubię United, a wziąłem Chelsea, ale biznes jest biznes, więc...

...dołączył do nas Josh McEachran, 17-letni Anglik urodzony w Oxfordzie. W CFC wiążą
z nim spore nadzieje, ale podobno nie jest jeszcze gotowy do gry na najwyższym poziomie. Na League One to też za mało, więc będzie grał sporadycznie.

Znowu na przekór swoim sympatiom klubowym, ściągnąłem z Manchesteru City Alexa Nimely’ego*. Anglik jednak, podobnie jak McEachran, będzie grzał ławę, bo wyraźnie przegrywa chociażby z Tudgay’em czy Mellorem.

Ostatniej okazji nie mogłem już przegapić, wreszcie się udało i do drużyny został włączony gracz Czerwonych Diabłów – irlandzki lewoskrzydłowy Robbie Brady. Z tej trójki to właśnie na niego najbardziej liczę, choć i on nie pogra sobie zbyt dużo, ponieważ...

...tuż przed końcem okienka udało mi się, że tak kolokwialnie powiem, wyżulić trochę funduszy od zarządu. Nie miałem ani chwili zawahania, doskonale wiedziałem, na co przeznaczyć dane mi sześćset dwadzieścia pięć tysięcy funtów. Natychmiast zadzwoniłem do Goteborga, gdzie po kilkunastu minutach udało mi się dopiąć na ostatni guzik transfer Elmara Bjarnasona. Mało brakowało żebyśmy nie zdążyli go zarejestrować, ale dzięki uprzejmości panów z FA daliśmy radę.

- Kadra była kompletna, więc można było zacząć „golić frajerów”, czyż nie?

- Dokładnie tak, wzmocniliśmy się, więc mogliśmy spokojnie liczyć na udany wrzesień. Zabawa zaczęła się czwartego września, pojechaliśmy bowiem na St. Mary’s Stadium, żeby zainaugurować miesiąc meczem z teoretycznie mocnym rywalem – Southampton FC, który w składzie ma jedną z gwiazd ligi – Adama Lallanę. Mimo to, nie zamierzaliśmy się poddawać przed pierwszym gwizdkiem, wręcz przeciwnie, byliśmy zmotywowani do walki, chcieliśmy dobrze rozpocząć ten miesiąc. Zaczęło się dobrze, nawet bardzo dobrze, bo po dwunastu minutach nasz niezawodny snajper – Marcus Tudgay, zapakował piłkę do siatki. Mecz jednak nadal był wyrównany, Southampton nie planowało się poddawać, ale na nasze szczęście piłka po ich strzałach nie chciała wpadać do siatki, a w naszym przypadku było wręcz odwrotnie. Na dziesięć minut przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę gola zdobył Clinton Morrison. Mając dwubramkową przewagę, rozmowa motywacyjna była
o wiele łatwiejsza, ponieważ nie było już nerwów. Po przerwie emocje z minuty na minutę stawały się coraz mniejsze, Soton wyraźnie pogodził się z przegraną. Jednak my nie zamierzaliśmy poprzestawać tylko na dwóch bramkach, więc podmęczonego Morrisona na kwadrans przed końcem zmienił Neil Mellor. Anglik potrzebował zaledwie czterech minut, żeby podwyższyć wynik tego spotkania. Niestety nie wyjechaliśmy z Southampton z czystym kontem, bowiem tuż po trafieniu Mellora, Lambert wykorzystał gapiostwo obrońców
i uratował honor gospodarzy. Tuż przed końcem meczu mieliśmy jeszcze szansę na dobicie przeciwników, ale nasz etatowy wykonawca jedenastek – Darren Purse, tym razem się pomylił.

- Jak ważne było dla pana to zwycięstwo?

- Niesamowicie ważne, dało nam niesamowitego kopa i pozwalało uwierzyć, że w lidze ciężko będzie nas pokonać. Musiałem jednak pilnować, żeby wśród graczy nie rozprzestrzeniło się przekonanie, że jesteśmy niezniszczalni, a każdy, kto spróbuje nas zwyciężyć, odjedzie do domu z kilkoma bramkami.

- I co, udało się to panu?

- Tak, muszę przyznać, że miałem szczęście w nieszczęściu.

- Szczęście w nieszczęściu? Dlaczego?

- Od początku. Zawodnicy z wielką ulgą przyjęli wiadomość, że mają dziewięć dni odpoczynku, którego sponsorem została przerwa reprezentacyjna. Ja wtedy ciężko pracowałem jako selekcjoner reprezentacji Anglii.

- O proszę! Jak panu poszło?

- W pierwszym meczu wygraliśmy z Bułgarią, zaś w drugim polegliśmy ze Szwajcarią, a ja sam miałem ochotę zamordować Phila Jagielkę, który po tym spotkaniu dowiedział się, że nie zostanie powołany do kadry, aż się nie uspokoi, bo czerwona kartka po dziesięciu minutach to szczyt. W dodatku Johnson złapał kontuzję i przez 85 minut na prawej obronie biegał... James Milner. Grając w tak eksperymentalnym ustawieniu musieliśmy polec.

Ale wracając do rzeczy, w pechowy dzień – trzynastego września, podejmowaliśmy
w Sheffield kolejną drużynę z górnej półki – Colchester. Był to pierwszy nasz mecz w tym sezonie transmitowany przez Sky Sports, więc niektórym z moich zawodników zaczęła się udzielać presja. Mimo moich zabiegów, mających na celu ich rozstresować, nie byli oni
 w stanie się odprężyć, a co za tym idzie, zachować koncentracji przez pełne dziewięćdziesiąt minut. To samo można było powiedzieć o zawodnikach gości. Większość z nich wyglądała, jakby po raz pierwszy w życiu widziała telewizję! Nic dziwnego, że potem mecz był taki nudny. Szczerze mówiąc, to chyba najnudniejsze spotkanie, jakie kiedykolwiek oglądałem. Tragedia, po prostu tragedia. My nie umieliśmy strzelić bramki, a Colchester nie było w stanie... strzelić. Tak, mówię prawdę, goście nie oddali ani jednego strzału przez cały mecz! Wszystko skończyło się bezbramkowym remisem.

- Niemożliwe, naprawdę? Ani jednego strzału? To niewiarygodne.

- Serio serio, proszę, oto zdjęcie z meczu – mówiąc to, wyjąłem kartkę i pokazałem ją psychologowi.

- Niesamowite, nigdy czegoś takiego nie widziałem!

- Ja przedtem też nie, ale to zdarzyło się naprawdę, zero oszustwa.

- Hm... bardzo ciekawe. Ale jak co pan czuł po tym remisie?

- O dziwo byłem zadowolony. Ten mecz pokazał, że nie możemy w każdym meczu być pewni zwycięstwa i musimy walczyć, żeby zgarnąć trzy punkty. Takie remisy czy też porażki paradoksalnie zawsze pozytywnie wpływają na drużynę.

- No i jak, tak też było tym razem?

- Taki był nasz cel. Jednakże okazało się, że mamy do czynienia z wyjątkiem potwierdzającym regułę. Pojechaliśmy do stolicy  - Londynu, żeby zmierzyć się z tamtejszym Leyton Orient. Gospodarze to typowi średniacy, ich celem jest jedenaste, może dziesiąte, no w porywach dziewiąte miejsce. My przyjeżdżaliśmy na Brisbane Road jako liderzy, więc wychodziliśmy na to spotkanie z pozycji faworyta. No ale oczywiście Londyn = Sky, czyli znowu musiałem się zmierzyć z problemem motywacji. Zostawiłem niezmieniony skład licząc na to, że już trochę się oswoili i pójdzie im lepiej. Taa... teraz bym tak nie zrobił. Mądry Anglik po zremisowanym meczu, jak to się mawia. Kolejny mecz z gatunku ‘nudnych jak pudding z olejem’. W pierwszej połowie nasi fani pojedynkowali się z kibicami gospodarzy na to, która grupa będzie dłużej ziewać. Na szczęście chociaż w tym wygraliśmy. Dopiero po przerwie coś się zaczęło dziać. Po ponad godzinie Tudgay, który był najgorszym zawodnikiem meczu przeciwko Colchester, wykorzystał podanie od Bjarnasona i umieścił piłkę w siatce precyzyjnym strzałem w dolny róg bramki. Można było przypuszczać, że jednak uda się nam wyrwać zwycięstwo i rzeczywiście byliśmy na dobrej drodze, ale... No właśnie, zawsze jest jakieś ‘ale’ i niestety nie chodzi mi tu o piwo. James O’Connor postanowił, że urządzi sobie własny dzień dobroci dla Leyton i podał piłkę wprost pod nogi Jamesa Walkera, który nie miał problemów z pokonaniem Nicky’ego Weavera na pięć minut przed końcem. Nic ciekawego już się potem nie wydarzyło i ze stolicy wyjeżdżaliśmy
z bramką w plecy i dwoma straconymi punktami.

- Co pan powiedział O’Connorowi po meczu?

- Powiedziałem mu, że nie jest skończonym nieudacznikiem i ma się wziąć do roboty, bo to nie koniec świata.

- Słusznie, całkiem niezły z pana psycholog. A jak sam się pan czuł po tym remisie?

- Byłem na niego przygotowany. Zawsze to lepiej niż dostać w dupę.

- Ale gorzej niż wygrać.

- Ale lepiej niż przegrać.

- Skoro pan tak mówi... Coś jeszcze?

- Jasne, jeszcze dwa spotkania. – Spojrzałem na zegarek, duża wskazówka znajdowała się między piątką a szóstką. Jak to możliwe, że tyle powiedziałem, a jestem tu raptem 25 minut? Mając w głowie tę myśl, kontynuowałem. – Po tych dwóch remisach liczyliśmy na zwycięstwo. Oczywiście wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, więc właśnie na Hillsborough mieliśmy największe szanse na zgarnięcie trzech punktów.

Tym razem naszym przeciwnikiem było Plymouth, co zapowiadało cholernie ciężką przeprawę. Gracze gości okupowali górną połowę tabeli, a ich celem na ten sezon jest awans, więc byliśmy pewni, że to nie będzie łatwy mecz. Na szczęście z pomocą przyszli nam kibice, którzy w liczbie ponad dwudziestu czterech tysięcy przybyli na stadion. Do tego postanowił wesprzeć nas sędzia tego spotkania – Grant Hogley. Pewnie zadaje pan sobie w głowie pytanie – „Dlaczego?”, prawda? Otóż dlatego, że w dwudziestej czwartej minucie postanowił on, praktycznie za nic, wykluczyć Kariego Ariasona, co znacznie ułatwiło nam sprawę. Już czternaście minut po tym wydarzeniu Marcus Tudgay, na którego kibice wołają „Tudgol”, wyprowadził nas na prowadzenie. I szczerze mówiąc, to było na tyle. Moi gracze wydawali się niezwykle zadowoleni z tego wyniku, a Plymouth nie miało kim postraszyć, a w dodatku, grając w osłabieniu, bali się kontr, które byliśmy w stanie wyprowadzić, tyle że nam się nie chciało. Goście tym razem strzelali, ale nie trafili w światło bramki ani razu. Dzięki temu spokojnie wygraliśmy jedną bramką.

- Był pan pewien wygranej od momentu tej bramki?

- Tak, muszę powiedzieć, że widząc „zapał” Plymouth do gry od razu uznałem, że możemy sobie dopisać kolejne trzy punkty. Nie mogłem jednak przelać tej, bądź co bądź zbytniej pewności siebie na piłkarzy. To by był strzał w stopę. Pan jest pierwszą osobą, której o tym mówię, może pan być z siebie dumny – rzuciłem, żeby wskazówka przesunęła się bliżej dwunastki.

- Dumny?

- No... mamy tajemnicę...

- Aha, jakby to była moja pierwsza tajemnica, to może i byłbym dumny, a tak to mogę panu powiedzieć, że jestem do tego przyzwyczajony.

- Rozumiem... dobrze, może przejdę do ostatniego spotkania. Na koniec miesiąca wyjechaliśmy na mecz z Huddersfield Town. Był to kolejny po Plymouth przeciwnik z tej górnej połowy, ale z dolnej połowy tej górnej połowy, mam nadzieję, że pan rozumie.

- Tak, tak, spokojnie, aż tak głupi nie jestem – powiedział, uśmiechając się.

- Wiem, wiem. To tak... Od początku mecz był wyrównany, mogę nawet teraz powiedzieć, że Huddersfield miało nieznaczną przewagę, ale nie potrafiło jej wykorzystać. My za to robiliśmy to, co do nas należało – spokojnie się rozkręcaliśmy. Już, czy też może dopiero po dwudziestu minutach wyszliśmy na prowadzenie, gola strzelił Denneboom. Na gospodarzy podziałało to jak płachta na byka, bo praktycznie co chwilę widzieliśmy, jak piłka przelatywała koło naszej bramki. Nie miałem nic przeciwko temu, żeby tak latała do końca meczu, ale na osiem minut przed przerwą Graham Carey huknął z linii pola karnego
i futbolówka zatrzepotała w siatce. Nie ukrywam, że troszkę mi to namieszało w przerwie, ale zaryzykowałem i pokrzyczałem na chłopaków w przerwie. Opłaciło się, bo po przerwie ruszyli do ataku. Mimo tragicznej skuteczności udało się wyjść na prowadzenie, a z trafienia cieszył się Tommy Miller. To był jeden z lepszych strzałów w mojej drużynie, a może
i w lidze. Zarówno my, jak i gospodarze, wyczerpaliśmy swój repertuar i po godzinie gry wiadomo było, że tylko przypadek może zmienić wynik tego spotkania. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło i wracaliśmy do domu z trzema oczkami.

- No i jak pan podsumuje ten miesiąc?

- Było całkiem nieźle. Jedenaście punktów na piętnaście możliwych to dobry wynik, który pozwolił nam na utrzymanie się na pozycji lidera nPower League One. Moje myśli powoli zaczęły kierować się na Championship, bo jedynie poważny kryzys mógłby nam przeszkodzić w walce o awans wyżej. W dodatku wciąż jesteśmy niepokonani w lidze, co dobrze wróży na przyszłość.

- Znakomicie, znakomicie. Została nam jeszcze chwilka, może powiedziałby mi pan coś
o życiu prywatnym?

- Dobre, dobre. Nie przypominam sobie, żebym miał ochotę na taką gadkę.

- Czyli mam rozumieć, że zamierza pan sobie po prostu przesiedzieć te pięć minut.

- No tak, chyba, że mogę wcześniej wyjść.

- Dobra, może pan wyjść, do zobaczenia w przyszłym miesiącu.

- No, do zobaczenia.

 

*Alex Nimely nie ma na screenie napisane, że jest wypożyczony, gdyż w momencie, na podstawie którego opisuję te wydarzenia, został już oddany do Man City. 

 

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.