Informacje o blogu

Frankly, I don't give a damn

Seattle Sounders

Major League Soccer

USA, 2011/2012

Ten manifest użytkownika Bolson przeczytało już 5089 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Under the gun #1331.05.2016 17:03, @Bolson

7

She's got her halo and wings
Hidden under his eyes
But she's an angel for sure
She just can't stop telling lies
But it's too late for his love
Already caught in a trap
His angel's kiss was a joke
And she is not coming back

Sytuacja wyglądała na dramatyczną. Co najmniej dramatyczną. Jeśli było jakieś inne słowo, którym mogłem w tej chwili określić moje położenie, to zwyczajnie nie chciało wejść mi do głowy. Minęło niecałe pół minuty odkąd usłyszałem pojedynczy huk po uderzeniu w drzwi. Mój podręczny arsenał składał się z sarkazmu, telefonu na 911, paralizatora z demobilu i pustej butelki po Bushmillsie. Oponent był zdecydowanie lepiej wyposażony. Po pierwsze zapewne posiadał prawdziwą broń. Nie taki pizdrykowaty nóż kuchenny, jakąś jebietną siekierę albo gnata. Generalnie coś, czym z pewnością zrobi mi dość sporą krzywdę.

W oczekiwaniu na wyważenie drzwi przez Szkota zacząłem analizować miniony miesiąc mojego życia. Kilka tygodni temu byłem w pięknym, skąpanym majowym słońcem Columbus, ciesząc się passą dziewięciu fantastycznych zwycięstw z rzędu. Media zdawały sobie sprawę, że to Sounders są faworytami do zwycięstwa w MLS, Fredy Montero panował niepodzielnie nad obiema Amerykami, a moim jedynym zmartwieniem był kac. Obecnie Kolumbijczyk leży w domu z naciągniętym ścięgnem pachwiny, nie zakończymy tego sezonu bez porażki, a ja siedzę na łóżku w deszczowym Seattle czekając, aż coś mi się stanie. Oczywiście wszystko, jak zawsze w tego typu banalnych opowieściach, rozbiło się o kobietę. Kobietę, która sama przyszła, zrobiła co chciała, a potem nie powiedziała mi, że ma czerwonego ze wściekłości męża szukającego nie tylko jej, ale i tego, kto spowodował jej zauroczenie. To całkiem zabawne, jak życie może się poprzewracać w ciągu parunastu dni.

Rozmyślania na temat przeszłości szybko jednak ustąpiły miejsca najbliższej przyszłości. Od huku minęły już trzy minuty. Czyżby sąsiedzi wyszli na klatkę i wystraszyli Szkota? Moje myśli zmieniły temat i obecnie zastanawiałem się nie nad tym, czy zasnę, ale czy się obudzę. A jeśli tak, to gdzie i kiedy? Czeka mnie śpiączka, czy tylko krótka drzemka? Niepewność zżerała moje nerwy bardziej niż alkohol moją wątrobę, co nie zdarzało się nawet podczas najbardziej zaciętych spotkań ligowych. Zaśmiałem się pod nosem, bo jak już wygrywaliśmy, to bezapelacyjnie i o nerwach nie mogło być mowy. Umysł wariuje, gdy za drzwiami może go czekać poważny uszczerbek na zdrowiu. Strzępki nieuczesanych myśli pędzą z prędkością światła próbując się posegregować w szufladkach mózgu, lecz jak szybko wpadają, tak równie szybko wylatują. Organizm bowiem co chwila dosypuje węgla do pędzącej lokomotywy wyobraźni, co powoduje że buchająca zewsząd para pokonuje logiczne rozumowanie.

Próbując skierować się na właściwe tory podjąłem potencjalnie samobójczą próbę otwarcia drzwi. Irracjonalne myślenie cechowało mnie odkąd pamiętam, więc i tym razem uznałem że wszystko mi jedno. Podszedłem do klamki z paralizatorem w jednej ręce i butelką w drugiej. Szybki rzut oka przez wizjer wykazał brak aktywności szkockiego furiata po drugiej stronie cienkiej drewnianej tarczy. Ostrożnie nacisnąłem klamkę i popchałem tę tarczę przed siebie. Napotkałem jednak spory opór. Ktoś siedział przed drzwiami. Czekał. Był gotowy. Doigrałem się.

- Dzięki Bogu że jesteś, Mike. Myślałam, że zostawiłeś włączone światło dla zmyłki.

Karen. Widoczne części ciała w sińcach, plamki krwi wydostawały się spod szarej bluzki. Szybka diagnoza wykazała brak ran ciętych bądź postrzałowych. Na pewno nie tego się spodziewałem.

- Co się stało? - Zapytałem, choć nie byłem do końca pewien czy chcę znać odpowiedź.
- Wolisz długą, czy krótką wersję? W ogóle to mogę wejść do środka? No, chyba że odpowiada ci rozmowa z obtłuczoną kobietą przeprowadzana przez próg.
- Wchodź, siadaj na łóżku. Napijesz się czegoś?
- Oddałabym wszystko co mam przy sobie za dwie butelki whisky i jedną szklankę.
- Lód, cytryna, cola?
- Dwie butelki whisky i jedna szklanka. Nie każ mi tego powtarzać po raz trzeci. Może nie zauważyłeś, ale nie jestem w najlepszym nastroju. Z góry ostrzegam, żebyś nie próbował się ze mną droczyć. Istnieje spora szansa, że skończysz gorzej ode mnie.
- Nie chcę nic mówić, ale byłem na to przygotowany. Spodziewałem się człowieka o twarzy bardziej czerwonej od twoich włosów z jakąś fajną zabawką w rękach.
- Przepraszam, że cię rozczarowałam. Tak się jednak złożyło, że najpierw postanowił znaleźć mnie, a dopiero później ciebie.
- Więc zakładam, że jeszcze się tu zjawi?
- Daj mi w końcu te butelki, usiądź, zamknij się i słuchaj. Poradzisz sobie z tym?

Poszedłem do kuchni. Z awaryjnego barku wyjąłem dwie butelki najlepszej łychy jaką miałem. Nie omieszkałem też zobaczyć, ile takowej mi zostało. Stan posiadania był jeszcze satysfakcjonujący, ale kolejne tego typu wizyty zmuszą mnie do drogich zakupów. Udając, że grzebię w szufladach, spróbowałem przewidzieć różne tory, którymi może podążyć opowieść rudowłosej damy w opałach. Nie wyglądała na roztrzęsioną. Nie była w szoku. Z jej twarzy mogłem wyczytać raczej gniew niż przerażenie. Ton głosu również nie wskazywał na to, że walka ze Szkotem zakończyła się jednostronnym zwycięstwem tego wariata. Po Karen naprawdę można było spodziewać się wszystkiego. W końcu nigdy nie powiedziała mi, co robi ze swoim życiem, a może pracować dosłownie w każdym zawodzie. Nie chcąc bardziej rozjuszyć byka, wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do sypialni.

Właśnie wyciągała z torebki rzeczy, których z jednej strony mogłem się po niej spodziewać, a z drugiej wolałbym mimo wszystko nie widzieć. Zadbana Beretta 92FS, parę magazynków, gaz pieprzowy i podręczny nóż. Kolejna tajemnica tej dziewczyny, która nie zostanie rozwiązana bez jej udziału. Miałem jednak wrażenie, że zaraz mi to wyjaśni. W międzyczasie zdążyła zdjąć lekko zakrwawioną koszulkę. Teraz nosiła jedną z moich koszul, o jakieś kilkanaście centymetrów za szeroką. Zapewne nie jest to przesadnie ważne, ale wyglądała... hm... wystrzałowo? Czasami sam się siebie wstydzę.

- Fajne zabawki, mam nadzieję że nie musisz ich często używać – powiedziałem z lekkim uśmieszkiem, podając Karen jej zamówienie.
- Są dni, kiedy się z nimi nie rozstaję – odparła, a ja nie wiedziałem czy żartuje, czy też jest najpoważniejszą osobą na świecie. - Nie inaczej było dzisiaj. Musiałam sobie zrobić oddzielną przegrodę w każdej torebce, żeby błyskawicznie wyjmować to, co potrzebuję. Bycie zorganizowanym pomaga w przygotowaniach na każdą ewentualność. Spróbuj kiedyś.
- Przecież byłem gotowy – mówiąc to podniosłem swoją zaufaną butelkę, paralizator i telefon z wybranym numerem.
- Czasami jesteś idiotą, wiesz? - Wiedziałem. - W każdym razie. Jak już mówiłam, dzisiaj się z nimi nie rozstałam, ale i nie zdążyłam po nie sięgnąć. Patrzyły na moje zdolności do improwizacji. Leżały sobie spokojnie, czekając na dzień, w którym mój refleks mnie nie zawiedzie.

Wzięła głęboki wdech, odkręciła butelkę i jedną ręką odsuwając szklankę, drugą wlała w siebie niemal połowę butelki. Jako doświadczony alkoholik byłem pod wrażeniem. Wymieniliśmy spojrzenia. Nie wiem, co widziała w moich oczach, ale ja w jej źrenicach dojrzałem ogień. Uznałem, że lepiej nie będę się odzywał, dopóki mnie o to nie poprosi. Chyba doceniła ten mały gest, bo porozumiewawczo mrugnęła, uśmiechnęła się i zaczęła mówić.

- Uciekł. Darren. Mój mąż. Zdążył uciec. Przyszedł do mnie dwie godziny temu. Naćpany i napity, z ewidentnym poczuciem niesprawiedliwości dziejowej. Zaczął wykrzykiwać wszystkie obelgi, jakich nauczył go ojciec przez 27 lat życia. Muszę przyznać, że posiada całkiem imponujący słownik przekleństw. W rękach miał, jak to zgrabnie określiłeś, fajną zabawkę w rękach. Maczeta to niezły sposób na zrobienie komuś krzywdy. Zwłaszcza, jeśli się wie, jak ją obsługiwać. Darren jednak nie wiedział, bo jakby na to nie patrzeć, był idiotą. To było małżeństwo z rozsądku. Podkochiwałam się w nim w czasach szkolnych. Na tle reszty moich znajomych wydawał się bystrą i sprytną bestią, a tacy zawsze mi imponowali. Powinnam była wiedzieć że inteligencja w Inverness to nie najlepsza podstawa do wyciągania wniosków. Ale wtedy jeszcze nie wyjeżdżałam z rodzinnych stron i nie widziałam zbyt wiele świata. Wszyscy dookoła mieli już pozakładane rodziny, a i nasi starsi pchali nas do wspólnego życia. Nie widząc za bardzo innego scenariusza, związaliśmy się ze sobą – on znalazł pracę w jakiejś fabryce, a ja... zdecydowałam się pójść trochę inną ścieżką.

Od początku był chorobliwie zazdrosny, zwłaszcza że zdawał sobie sprawę z charakteru mojego zatrudnienia. Bał się, że każdy mężczyzna w końcu po prostu weźmie mnie sobie na własność. Z czasem ta zazdrość przerodziła się w agresję – zawsze jednak najpierw szukał winnego. Gdy już go dopadł, a jak wiesz, w szukaniu jest całkiem niezły, przyprowadzał jego półprzytomne ciało do domu. Wtedy zawsze odgrywałam scenę pod tytułem „Nigdy więcej, tylko go wypuść”. I on go wypuszczał, a potem zabierał się za mnie. Parę dobrze wymierzonych ciosów i było po sprawie, wracaliśmy do wspólnego życia bez przyszłości i perspektyw. Na szczęście w tajemnicy brałam tabletki, dziecko prawdopodobnie uwiązałoby mnie do niego na zawsze. Pragnął mieć dziecko, Bóg jeden wie ile razy byłam na badaniach i potem w różny sposób przekonywałam lekarzy, żeby fałszowali badania. Wykazywały, że wszystko jest w porządku i po prostu mamy pecha. A on wierzył.

W każdym razie, cała ta karuzela kręciła się w najlepsze, ale zmieniały się, jakby to powiedzieć, proporcje? Nie, to chyba nie to słowo. Tak czy inaczej, coraz częściej najpierw zaczął przychodzić do mnie, a dopiero potem iść po tych biednych gości, którzy mieli na tyle pecha żeby się wokół mnie kręcić. Pewnego dnia, z trzy lata temu, wszedł do domu, wyjął klucz francuski i rzucił nim w ścianę. W ten sposób oznajmił mi, że pierdoli tę robotę w fabryce i jednocześnie, że zmasakrował chyba już wszystkich ludzi, o których był zazdrosny. Wyciągnął klucz ze ściany, otworzył nim piwo i powiedział, że przeprowadzamy się do Manchesteru. Było to dla mnie na rękę, bo przynajmniej nie musiałam dzielić mojego czasu pracy między Anglię a Szkocję. Przez następne dwa lata Darren był osiem miesięcy w areszcie, pół roku na odwyku, trzy miesiące w domu i pięć miesięcy „ze mną”. Te osiem miesięcy w więzieniu to nie tak, że siedział tam cały czas – po prostu wpadał co kilka tygodni na pobyt do wyjaśnienia sprawy. A sprawy wyjaśniały się tak, że był dzięki moim interwencjom zwalniany za kaucją. Oczywiście o tym nie wiedział, bo oficjalnie pracowałam w jakimś tam biurze. Nie odwiedzał mnie w „pracy”, zabroniłam mu. W końcu zobaczyłam cię na Old Trafford, od razu wpadłeś mi w oko. To było może z półtora roku temu. Mam swoje dojścia, więc cię zidentyfikowałam. Dowiedziałam się, gdzie mieszkasz, co robisz, popytałam trochę na temat twojej przeszłości. Domyślam się, co sobie teraz myślisz, ale chyba się zgodzisz że w tym momencie to nieważne. Gdy dowiedziałam się w styczniu że zostałeś menedżerem Seattle, zaczęłam kombinować, jak się wydostać z Manchesteru i przylecieć do ciebie. Wszystko w taki sposób, żeby Darren nie wiedział. Moje kłamstwo o „zagranicznej delegacji” raczej nie wypaliło tak jak powinno.

Wracając do dzisiejszego wieczoru. Po tym, jak zagroził że cię poprzestawia, poszedł mnie szukać. Myślałam że czeka mnie spokojna reszta dnia, ale on miał zupełnie inne plany. Nie wyłamał drzwi, bo były otwarte. Wszedł, zamknął na zamek i zaczął miotać swoim ostrzem zemsty. Jak już mówiłam, nie byłam na tyle szybka żeby sięgnąć po swoich zaufanych obrońców, więc rzuciłam w niego szklankę, żeby wybić go z równowagi. Trafiłam w głowę, zresztą w nią celowałam. Wykręciłam dłoń, kopnęłam maczetę pod łóżko i przyszpiliłam go do ściany. Zdołał jednak mi odwinąć. Przewróciłam się i nie zdążyłam go złapać. Wsiadł do windy, a ja nie zdążyłam zbiec schodami. Wyszłam z bloku, a on już zniknął. Wróciłam do mieszkania, wzięłam torebkę i pojechałam do ciebie, bo myślałam że się tu zjawi. Myślę, że przydam się bardziej niż twoja butelka, zwłaszcza że teraz mamy już trzy – uśmiechnęła się, a ja nie mogłem znaleźć słów.

- Więc... czym się zajmujesz? - tylko to przychodziło mi do głowy.
- Pracuję w MI5 – odparła spokojnie, pijąc kolejne ćwierć butelki.
 MI5? Chyba sobie żartujesz. Jesteś agentką bezpieczeństwa wewnętrznego?
- Karen Watson, miło mi – powiedziała z uśmiechem, poprawiając sobie włosy i zerując pierwszą butelkę.

Nie mogłem się oprzeć przekonaniu, że to nie wszystkie zaskoczenia jakie czekały mnie tego wieczora. Niebezpieczeństwo co prawda nadal na mnie czyhało, ale u boku miałem wytrenowaną maszynę do obezwładniania takich niebezpieczeństw. Poczułem ulgę, chociaż wciąż miałem wiele pytań do agentki Watson. Uznałem jednak, że zachowam je na dzień, w którym Szkot zda sobie sprawę że bitwa o Seattle została przegrana i musi na tarczy wrócić do domu.

- Zatem jaki masz plan? - zapytałem po szybkim ułożeniu priorytetów.
- Myślę, że dzisiaj już ci nic nie grozi. Jeśli nie masz nic przeciwko, to tu zostanę. Twoje umiejętności władania butelką po whisky i moje zdolności do prawdziwej walki lepiej zadziałają wspólnie. Poza tym co dwie pijane głowy, to nie jedna. A potem... potem zaczekamy na Darrena i spróbujemy mu wyjaśnić że lepiej będzie, jeśli się pogodzi ze stratą.
- My? Nie przypominam sobie, żebyśmy byli razem odkąd pojawiłaś się w moim życiu.
- Jeszcze, panie Faulkner, jeszcze. Ta przygoda dopiero się zaczyna – powiedziała, ściągając z siebie koszulę. Moim oczom ukazało się najlepsze poobijane ciało jakie widziałem w swoim życiu. Jak już mówiłem, wiedziałem, że jeszcze się zaskoczę.

***

Obudziłem się następnego dnia zdecydowanie za wcześnie. Nie wyłączyłem na noc telewizora, do czego zdążyłem się już przyzwyczaić. Moja samozwańcza druga połówka na szczęście przewracała się dopiero na drugi bok. Była owinięta tylko w koc – nie miałem pojęcia skąd się wziął, ale skoro już tam był, to uznałem że jakoś sobie w nocy poradziliśmy. O dziwo byłem ubrany, czego się nie spodziewałem. Rzuciłem okiem na ekran telewizora. Nie mogłem znaleźć pilota, a kanał był ustawiony na KCPQ. Właśnie leciały wiadomości, a zegarek w lewym dolnym rogu wskazywał godzinę siódmą. Jeśli przed skupieniem się na transmisji byłem lekko nietrzeźwy, to po wpatrzeniu się w przekaz błyskawicznie wróciła mi świadomość. Otóż Seattle PD zgarnęło do siebie pewnego pijanego Szkota, który wziął udział w rozróbie w barze Owl N' Thistle, a po pobiciu kilku porządnych obywateli Seattle próbował ukraść jednemu z nich auto. Obecnie jest przesłuchiwany, policjanci próbują ustalić motyw i powiązanych z tym wybrykiem ludzi. Mniej więcej oznaczało to, że trzeba działać zdecydowanie szybciej niż myśleliśmy.

Obudziłem Karen dwadzieścia minut później. Zdążyłem się już ubrać, pójść na zakupy i zrobić śniadanie. O mało co nie wypluła mojej legendarnej jajecznicy, gdy przekazałem jej wiadomość o małych zamieszkach, jakie urządził sobie jej wkrótce były mąż.

- Czy to oznacza, że...
- Tak – odpowiedziałem, wiedząc dokładnie o co jej chodzi.
- Czyli...
- Tak.
- Ale to, czyli my, znaczy się...
- Agentko Watson, musisz wyciągnąć swojego zatrzymanego męża z aresztu i, za co będę dozgonnie wdzięczny, nie powiązać tego ze mną.
- W porządku. Robiłam to tyle razy, że mogę się poświęcić ten ostatni raz. Podaj mi adres komendy, ubiorę się i pojadę.
- Komisariat jest przy 610 5th Ave. Nie można go ominąć, gdy się tam dotrze. Zresztą, jesteś agentką, orientacja w terenie to dla ciebie pikuś. Nie to, co zacieranie śladów – powiedziałem, próbując zamienić całą sytuację w żart.
- Nie zmuszaj mnie do tego, żebym rzuciła w ciebie szklanką.

***

Udałem się do pracy, gdzie czekały na mnie raporty zarządu i trenerów oraz wiadomości transferowe i ligowe.


Wszystkie przeanalizowałem bardzo wnikliwie, po czym usunąłem każdą oprócz treningowej. Mój asystent, Brian Schmetzer, przypomniał mi również o terminarzu na czerwiec. Czekało nas sześć spotkań, pięć ligowych plus jedno w pucharze USA, który oczywiście zamierzaliśmy wygrać.

Dzień dziecka trwał w najlepsze. Zadzwoniła do mnie mama, przypominając przez pół godziny że mam na siebie uważać i czasami dzwonić. Okazało się, że przegląda internet i dowiedziała się o niebezpiecznym Szkocie, który chciał zrobić z Seattle swoją malutką wersję Manchesteru z 1996. Mama jak zawsze przesadzała, więc spędziłem drugie pół godziny na przekonywaniu jej że ten Szkot to jakiś wariat i nie powinna się nim przejmować, bo i ja się nie przejmuję. Na szczęście przez telefon ciężej wyczuć kłamstwo, za co w międzyczasie podziękowałem satelitom przekazującym rozmowy.

Zajrzałem następnie do domu Fredy'ego Montero, który zapewnił mnie że wszystko u niego w porządku i za dwa tygodnie wróci do gry. Oznaczało to, że będzie gotowy na rundę rewanżową MLS, co bardzo mnie ucieszyło. Chociaż wiedziałem, że jakoś sobie bez niego poradzimy, to bardzo duży nacisk kładłem na słowo jakoś. Nasze przeprawy będą cięższe bez człowieka, który w trzynastu meczach zdobył 33 bramki. Kolejnym podpunktem mojego dnia pracy była rozmowa z Brianem Schmetzerem na temat zastępcy naszego Kolumbijczyka. On optował za przesunięciem Wondo na środek ataku i wrzuceniem Adama Cristmana na prawą flankę. Ja preferowałem prostą zmianę – za Montero ma wejść Quincy Amarikwa, czyli mój mały Usain Bolt. Nie mogliśmy dojść do natychmiastowego porozumienia w tej kwestii, ustaliliśmy jednak wspólnie że najlepiej będzie jak popatrzymy na formę naszych snajperów przez kolejny tydzień. Zgodziłem się na ten plan, bowiem do meczu z Vancouver zostało jeszcze 10 dni, a poza tym miałem ważniejsze rzeczy do rozwiązania. Chciałem tylko pokazać że wiem, co się dzieje w klubie i poudawać że teraz mnie to interesuje. Oczywiście nie interesowało, ale przecież mój sztab i piłkarze nie muszą o tym wiedzieć.

Pojawiłem się na treningu, pochwaliłem Wondo i Medinę za ciężką pracę i powiedziałem wszystkim, że również powinni tak ciężko pracować. Odpowiedzieli, że już pracują i będą mieli problemy z wejściem na wyższą intensywność. Odparłem, że w takim razie mogą nie mieć problemu ze znalezieniem nowego pracodawcy, jeśli chcą zostać wymienieni. Okazało się, że chętnych nagle zabrakło, a wszyscy wrócili do zajęć zaplanowanych przez moich trenerów.

***

Wieczorem dostałem krótkiego, ale jakże wymownego smsa. Jego treść brzmiała po prostu „Zrobione”. Wszystko inne nagle przestało mieć znaczenie. Poczucie ulgi przemieszało się z niepewnością, w końcu Darren znowu jest na wolności. Czy Karen udało się mu wmówić, że ma wyjechać i nie wracać? Czym prędzej musiałem się dowiedzieć. Mojej pieszej podróży do domu towarzyszył deszcz, bo przecież inaczej w Seattle być nie może. Chciałem wierzyć, że zmywa ze mnie wszelkie problemy, oczyszcza z przewin i pozwala zacząć od nowa, już ze rudowłosą eks-agentką u boku. Trochę jak w hollywoodzkich produkcjach przeszedłem do szybszego chodu, a potem do biegu. Uznałem, że im szybciej dotrę do domu, tym lepiej. Po kwadransie dotarłem na miejsce, przemoczony od stóp do głów, jednak z dziwnym uczuciem szczęścia, które po drodze pojawiło się dzięki endorfinom wydzielanym do organizmu. Wbiegłem po schodach, otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się jedyny widok, jaki chciałem w tej chwili ujrzeć. Siedziała na kanapie na wprost wejścia do salonu. Długo wstrzymywana radość emanowała z jej całego ciała. Wstała i rzuciliśmy się w swoje objęcia. Nie trzeba było nic mówić, bo poczucie ulgi uszło z nas obojga i błyskawicznie wypełniło cały pokój.

- Wszystko mu wyjaśniłam - powiedziała po dłuższej chwili Karen. - Wydaje mi się, że zrozumiał, przynajmniej zdawał się na bieżąco przyswajać wszystko, co przez tyle lat przed nim ukrywałam. Powiedział, że raczej nigdy mi tego nie wybaczy, choć był wdzięczny że za każdym razem wyciągałam go z opresji. Gdy wrócę do Anglii, dam mu papiery rozwodowe. Skończę z pracą w MI 5, przyjadę tutaj i zaczniemy razem, od nowa. Co ty na to?
- Zrób to, co musisz i wróć do Seattle. Pozałatwiaj wszystkie sprawy, pozamykaj niezamknięte wątki. Pożegnaj się, z kim musisz. Będę czekał.
- To dobrze, bo za dużo postawiłam na szali, żeby teraz przegrać – powiedziała, po czym pocałowała mnie w policzek i uderzyła rączką pistoletu w głowę. - Tylko się nie wygłup, jednego Brytyjczyka już deportowałam z powrotem do domu – zakończyła i wyszła, uśmiechając się na pożegnanie.

I co teraz?

Yeah, she's got a criminal mind
He's got a reason to pray
His life is under the gun
He's got to hold every day
Now he just wants to wake up
Yeah, just to prove it's a dream
Cause she's an angel for sure
But that remains to be seen

Because heaven sends and heaven takes
Crashing cars in his brain
Keep him tied up to a dream
And only she can set him free

And then he says to me
Kill me now, kill me now, kill me now, kill me now
Kill me now, kill me now, kill me now, kill me now

 

***

Obiecuję, że następnym razem będzie zdecydowanie więcej FM-a. Kiedy to będzie? Żebym sam wiedział. Pozdro,

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Reklama

Szukaj nas w sieci

Zobacz także

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.