Informacje o blogu

Frankly, I don't give a damn

Sheffield Wednesday

Sky Bet League One

Anglia, 2010/2011

Ten manifest użytkownika Bolson przeczytało już 2049 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Wyznania [1]27.12.2010 15:05, @Bolson

-1

- Dzień dobry.
- Witam, panie Thompson. Proszę wejść, położyć się i spróbować się wyluzować. Jest już pan gotowy?
- Tak, myślę, że tak.
- No to zaczynamy, nie ma co tracić czasu. Z czym dzisiaj pan do mnie przychodzi?
- Cóż... Jest pan klubowym psychologiem, więc jestem tu po to, żeby wyrzucić z siebie te emocje po przepracowaniu pierwszego miesiąca...
- Aha, dobrze. Znakomicie, zatem zamieniam się w słuch.

***

- Nie chciało mi się prowadzić sparingów, nie znałem jeszcze kadry... Zajął się tym mój asystent – Rob Kelly. Szczerze mówiąc, nie miałem żadnych obaw, wiedziałem, że sobie poradzi. On sam też dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że musi dać sobie radę, bo inaczej jego posada będzie zagrożona.

- I jak mu poszło?

- Przecież przechodziliśmy dzisiaj koło niego. To chyba musi oznaczać, że został, prawda?

- A tak, tak... racja.

- No, dla potwierdzenia pokażę panu wyniki.

- Zero stresu, trochę mnie nastraszył przeciwko temu Stocksbridge, ale potem powiedział, że to pierwszy mecz w którym używał mojej taktyki, więc piłkarze mieli lekkie problemy z jej załapaniem. Potem, jak zresztą widać, zrozumieli o co chodzi i było coraz lepiej.

- No, nawet Hull udało się pokonać. Ale skoro nie prowadził pan drużyny w sparingach, to skąd niby miał pan wiedzieć, kogo wystawić w pierwszym oficjalnym meczu.

- Nie wiedziałem. Znowu Rob przyszedł mi z pomocą. Uznał, że taki skład będzie najlepszy – wyjąłem papierek i pokazałem go psychologowi.

 

- Ale... ja jestem tylko psychologiem. Jeśli oczekuje pan, że powiem coś panu o tej taktyce, to niestety, ale tego nie zrobię.

- Myślałem, że psycholog sportowy zna się choć trochę na piłce nożnej. Szkoda. No ale dobra, do rzeczy. Pierwszy mecz ligowy... Wszystko nam sprzyjało, zwłaszcza niebiosa.

- A to dlaczego? Jest pan wierzący?

- A to dlatego, że to był siódmy mecz Sheffield w tym sezonie, rozgrywany był siódmego sierpnia, na stadionie pojawiło się siedem tysięcy widzów. W dodatku, jak się okazało po meczu nasz przeciwnik, Carlisle, oddał tylko siedem strzałów, my, co prawda, szesnaście, ale siedem celnych. Ta liczba to był znak, nie można w takie coś nie wierzyć.

- I zapewne wygraliście, czy się jednak mylę?

- Nie, ma pan sto procent racji – powiedziałem z dumą. - Poszło dość gładko, choć zaczęło się nieciekawie. Jak na ironię, w siódmej minucie Francois Zoko wpakował piłkę do siatki. Troszkę nam zajęło, zanim się otrząsneliśmy. Okazało się, że Roba troszkę poniosło, ponieważ Tudgay nie powinien się znajdować na prawym skrzydle, a na środku ataku. Ale na szczęście na tej pozycji znajdował się Neil Mellor, wypożyczony z Preston. W trzy minuty rozmontował dwukrotnie obronę gospodarzy i wbił dwa ostatnie gwoździe do trumny z napisem Carlisle. Zgarnęliśmy pierwsze trzy punkty w tym sezonie.

- No, po raz kolejny pogratuluję. Zrobiłem to już po tym meczu, ale wtedy jeszcze się nie znaliśmy. Co pan odczuwał po tym wyniku?

- Ulgę, niesamowitą ulgę. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jakie napięcie było w szatni przed tym meczem. Oczywiście, jako doświadczony piłkarz odczuwałem presję milion razy, ale to było coś innego, jeszcze mocniejszego. Po golach Mellora po prostu wystrzeliwałem z ławki rezerwowych, a gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, o mało co nie rozwaliłem głową pleksi, tak mi się chciało skakać z radości. Zdawałem sobie sprawę, że mamy już z górki.

- Taak... znakomicie. Co się działo dalej?

- Trzy dni potem jechaliśmy do Rochdale, na spotkanie w ramach Carling Cup. Lubię nazywać ten puchar Pucharem Browca i śmiać się, że za zwycięstwo oprócz kasy dostaje się skrzynki piwa, jednak można o tym tylko pomarzyć... Cóż, byłem o trzy dni bardziej doświadczony i obeznany z klubem, więc postanowiłem pokombinować trochę ze składem. A, byłbym zapomniał. Na transfery nie dano mi ani funta, więc z wolnego transferu doszło do nas dwóch graczy z całkiem niezłym CV.

Pierwszy z nich to Filipe Morais. Chłopak zwiedził całą wyspę. Zaczynał w Chelsea, potem MK Dons, Millwall, następnie wyjazd do Szkocji – St. Johnstone, Hibernian, Inverness i ponownie St. Johnstone. Gdy spadli, postanowił pójść na wolny transfer i tak oto znalazł się w Sheffield. Po jego przyjściu kibice wiązali z nim duże nadzieje, zresztą nie tylko oni. Ja również liczyłem na co najmniej dobre występy Portugalczyka.

Drugim był Romano Denneboom. Holender jest piekielnie szybki, potrafi minąć przeciwników w mgnieniu oka. Zresztą, w ogóle fizycznie demoluje wszystkich, po prostu nie da się go zatrzymać. Całe życie spędził w Holandii, ale postanowił zaryzykować i dołączył do Sów. Podobnie jak Morais, Romano przywitany został bardzo ciepło. Ma być jednym z architektów drogi do Premiership.

- Na Rochdale przesunąłem Tudgay’a do ataku, liczyłem na to, że wraz z Mellorem pokażą gospodarzom, gdzie ich miejsce. Oczywiście na skrzydłach pojawiły się nowe nabytki, więc do boju mogłem posłać najsilniejszy skład. Jednakże początek całkowicie nas zaskoczył, całkowicie, byliśmy po prostu w potężnym szoku. Nie minął kwadrans i już nasz bramkarz Nicky Weaver musiał wyjmować piłkę z siatki, strzelcem gola był Chris O’Grady. Na szczęście moje decyzje personalne okazały się słuszne. Po niespełna pół godzinie Marcus pokazał, że znakomicie czuje się w ataku i wyrównał stan spotkania. Do przerwy było już bliżej niż dalej i powoli zacząłem myśleć o strategii na drugą połowę. Gdy Howard Webb, tak na marginesie, oby żył wiecznie, chciał zakończyć pierwszą odsłonę, nie pozwolił mu na to... Tudgay. Po kontrze Denneboom spróbował szczęścia, ale jego strzał został sparowany. Jednakże piłka wpadła prosto pod nogi Marcusa i ten po prostu musiał trafić. Gol do szatni na dwa do jednego... bezcenne uczucie. Wszyscy już wstali i zbierali się do zejścia do szatni, ale to był JEGO dzień. Na zegarku minut już czterdzieści dziewięć, przerwa powinna już się rozpocząć, ale nie, nie! Po raz kolejny tercet O’Connor, Denneboom i Tudgay w akcji, a ten ostatni skompletował hattricka. Wyobraża pan to sobie? Dwa gole do szatni, nie musiałem nic mówić, wszyscy wiedzieli, że tego meczu nie przegramy. No i nie przegraliśmy, a jakby tego było mało, to Paul Heffernan na dziewięć minut przed końcem ustalił wynik spotkania na cztery do jednego. Ech... ale się nagadałem.

- Jeszcze tylko proszę opisać swoje uczucia po tym meczu.

- Euforia, po prostu euforia. Takie zwycięstwo w moim drugim meczu? Nie wyobrażałem sobie tego w najśmielszych snach. Nic dziwnego, że w optymistycznych nastrojach podeszliśmy do trzeciego wyjazdowego meczu z rzędu. Naszym przeciwnikiem tym razem miało być Brighton & Hove Albion. Popularne Mewy zaczęły sezon dość przeciętnie. Wygrały z Oldham w pierwszej kolejce League One, ale potem przytrafiła się im wpadka z Leyton Orient w Carling Cup. Mieliśmy więc przewagę psychologiczną. Musiałem jednak dokonać korekt w składzie, gdyż jak się okazało, Mellor i Morais nie byli dobrze przygotowani fizycznie. Ich miejsce zajęli Morrison i Teale. Nie są to gracze o wiele słabsi, więc różnica miała być praktycznie niezauważalna. Przed meczem powiedziałem chłopakom, że mogą, a nawet powinni wygrać. Przyznam się nieskromnie, że podziałało. Już po ośmiu minutach Tudgay potwierdził swoją wysoką formę i pokonał Ankergrena. Po tym golu Brighton było lekko w szoku, ale nie cofnęło się. To nie było nam na rękę, mieliśmy problemy, a gospodarze powoli się otrząsnęli i zaczęli groźnie atakować. Na szczęście za każdym razem na posterunku był Weaver. A po jednej z ich szarż poszła kontra. Mimo nieudanego ataku, było naszych dwóch na ich pięciu. Jednakże Teale’a nie udało się powstrzymać, a gdy piłka znalazła się przy nodze Tudgay’a, wszyscy wiedzieli, jak to się skończy. I było dwa do zera i marzenia gospodarzy chociażby o remisie się skończyły. Tak samo jak emocje w tym meczu.

- A co się działo po nim?

- Oczywiście standardowo, radość i okrzyki zwycięstwa. Na szczęście wracaliśmy już do domu, w Sheffield miało być jeszcze lepiej.

- I było?

- Jasne, że tak. Na Hillsborough na mecz przeciwko Walsall przyszło niewiele ponad dwadzieścia cztery tysiące kibiców. Ich doping miał okazać się kluczowym elementem w tym spotkaniu. O ile Morais był w stanie biegać przez cały mecz, to Mellor wciąż nie, w związku z czym zasiadł na ławce. Ale i bez Anglika daliśmy sobie radę, w czym wydatnie pomógł nam nasz przeciwnik, bo od samobójczego trafienia Paula Marshalla w dwudziestej pierwszej minucie zaczęła się kanonada w Sheffield. Nie minęło dziesięć minut, a było już dwa do zera, strzelcem bramki zastępca Mellora – Clinton Morrison. Sto dwadzieścia sekund później podwyższył niezastąpiony Tudgay. Niestety, nic w naturze nie ginie i jak otrzymaliśmy gola samobójczego, tak potem go straciliśmy. Na sześć minut przed przerwą tragicznie spisujący się Buxton postanowił pokonać Weavera i dać gościom promyk nadzieji, który zresztą próbowali wykorzystać. Główną rolę w tym przedstawieniu odegrał Darren Byfield, po godzinie gry strzelając kontaktowego gola. Musieliśmy drżeć o wynik, bo do końca Walsall mogło wyrównać. Na szczęście nic takiego się nie stało, a było wręcz odwrotnie. Jednak gola na cztery do dwóch nie strzelił wprowadzony wcześniej Mellor. Worek z bramkami na dwie minuty przed końcem  Giles Coke, etatowy środkowy pomocnik.

- Był pan na tym meczu?

- Jak na wszystkich domowych. Pamiętam tą radość, kibice wręcz szaleli, prawda?

- Taaak... niesamowite uczucie. Zagraliśmy raptem trzy kolejki w lidze, a już zaczęto nas stawiać w gronie kandydatów do tytułu i awansu. Chciałem trochę ostudzić nastroje i... udało mi się to, choć na pewno nie w sposób, w jaki chciałbym to zrobić.

- Co ma pan na myśli?

- Cardiff. Pojechaliśmy do Walii walczyć o miejsce w trzeciej rundzie Carling Cup. Oczywiście do dyspozycji miałem pierwszy skład, ale sam pan wie, mecze z rywalem będącym o ligę wyżej, ta presja i niepewność... To wszystko się nakładało i przed wyjściem na murawę mogłem tylko powiedzieć, że zwycięstwo jest w naszym zasięgu, że to wszystko może wypalić i zagramy dalej.

- Ja bym raczej powiedział, że nie ma stresu, że piłkarze muszą się wyluzować, nikt od nich nie oczekuje fajerwerków.

- To trzeba było, do cholery, przyjść do szatni i powiedzieć, co miał pan do powiedzenia!

- Niech się pan uspokoi... Przypominam, że chce pan się wyżalić, a nie wściekać.

- Już.. dobrze. No więc wszystko szło zgodnie z planem... planem Cardiff. Cisnęli nas niemiłosiernie, zanosiło się na pogrom, choć posiadanie piłki było dość wyrównane, to jeśli chodzi o strzały, przewaga z każdą akcją rosła. Ale stało się coś niesamowitego. Po pół godzinie gry wyszliśmy na prowadzenie, bombardowanie rozpoczął Denneboom. Tuż przed przerwą doszło do kolejnego cudu. Gola zdobył Morrison, a stadion zamarł. Wygrywaliśmy dwa do zera z klubem z Championship! Nie mogłem  zrobić nic innego, jak tylko pochwalić moich graczy i powiedzieć, że jestem z nich zadowolony... Ale...

- Szkolny błąd! Przepraszam, że przerywam, ale nigdy nie mówi się czegoś takiego! Trzeba zmusić graczy do dania z siebie jeszcze więcej, do przyciśnięcia.

- Ja nie będę się powtarzał. Gdzie ja skończyłem? Aha... Ale nie mogłem zrobić gorszego błędu. Gracze wyszli całkowicie rozprzężeni i po dziesięciu minutach drugiej połowy nie tylko naszej przewagi już nie było, ale i sami musieliśmy nadrabiać zaległości! Bellamy, Bothroyd i Whittingham dali nam porządnie w kość. Nie istniał Tudgay, musiałem zmienić prawego obrońcę, bo istniało ryzyko, że po sprokurowaniu karnego już się nie pozbiera. Pozostało mi liczyć na zaangażowanie moich graczy. I opłaciło się. Były zawodnik Cardiff – Darren Purse, postanowił zrewanżować się swoim ekspracodawcom i po dośrodkowaniu Tommy’ego Millera z rzutu rożnego, wbił on piłkę do siatki. Tylko co mi po tym, jak pięć minut później ten sam obrońca zawalił w odbiorze i Chris Burke po raz ostatni wyprowadził Cardiff na prowadzenie, tym razem już skutecznie. Nie brakowało nam sił, ale psychicznie nie istnieliśmy. Przegraliśmy może i po wyrównanym meczu, ale całkowicie zasłużenie.

- I jak pan się z tym czuł?

- A jak mogłem się czuć? Może nie depresja, ale na pewno niezadowolenie i swego rodzaju zawód. Na szczęście piłka nożna to taki sport, w którym zawsze jest okazja do rewanżu, więc już zaczęliśmy odliczanie do jakiegoś pojedynku z Cardiff. Jednak szybko musieliśmy zapomnieć o tym meczu, bo czekało na nas ostatnie sierpniowe spotkanie – z Dagenham & Redbridge, zespołem typowanym na kandydata do spadku. Zanosiło się zatem na łatwą przeprawę, zwłaszcza, że mieliśmy za sobą dwadzieścia cztery tysiące kibiców zebranych na Hillsborough i praktycznie pierwszy skład, do którego ostatnimi występami wdrapał się na miejsce Mellora Irlandczyk Morrison. I rzeczywiście tak było. Rozpoczęliśmy spotkanie z wysokiego C, gola już po kilkudziesięciu sekundach zdobył Tudgay, który ewidentnie pałał żądzą zrehabilitowania się za tragiczny występ w Cardiff. To trafienie ustawiło mecz, D&R miało spore problemy z przedostaniem się w nasze pole karne, a my wchodziliśmy w ich obronę jak nóż w ciepłe masełko. Brakowało jednak przypieczętowania naszej dominacji.  Ta sztuka udała się nam dopiero w dwudziestej szóstej minucie, kiedy to Clinton Morrison potwierdził, że lepiej robię stawiając na niego niż na Mellora. I to by było na tyle, jeśli chodzi o emocje w tej połowie. Dopiero na dwadzieścia minut przed końcem goście „ogarnęli się” i spróbowali wykorzystać naszą nieuwagę, co zresztą za sprawą trafienia Petera Gaina się im udało. Chyba jasne, co się potem działo. Huraganowe ataki, które ledwo odpieraliśmy. Jednakże na minutę przed końcem regulaminowego czasu gry poszła kontra, a Scott Doe tak bardzo chciał uniknąć straty bramki, że ściął Tudgay’a równo z ziemią w polu karnym, a Darren Purse odkupił swoje winy z Cardiff i wpakował piłkę do siatki z jedenastu metrów. Wygraliśmy i wróciliśmy na właściwe tory... o... godzina minęła – powiedziałem z nieskrywaną ulgą.

- Rzeczywiście! No cóż, to by było na tyle, do zobaczenia za miesiąc panie Thompson.

- No, do zobaczenia.  

PS. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się dłużej to pociągnąć... Komentujcie!

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.