Artykuły

...all systems ready... #6
Feanor 30.01.2003 02:15 1555 czytelników 0 komentarzy
10
„6 stycznia 2004, Carratera La Coruna.

Raport wstępny śledztwa nr 1431/12/2003. Szkic.

Poufne

Śledztwo rozpoczęte zostało w wyniku serii donosów (aneks B) składanych Domowi już od sierpnia 2003 roku przez Daniela Gonzaleza (aka „Dani”, dane osobowe w aneksie A1), wówczas piłkarza Club Deportivo Tenerife, od Nowego Roku grającego w Leganes. Gonzalez zwracał nam w nich uwagę na postać managera CD Tenerife, Marcina Stróżynę (aka „Feanor”, dane osobowe w aneksie A2). Według „Daniego”, „Feanor” jest rezydentem rosyjskiej FSB, mającym w dodatku niejasne powiązania z postsowieckim przestępczym podziemiem.
(...)
W wyniku wstępnego rozpoznania ustalono:
1. Okoliczności zatrudnienia „Feanora” w Tenerife są bardzo tajemnicze z uwagi na jego kompletny brak doświadczenia trenerskiego i zawodniczego. Sugeruje się naciski zewnętrzne na prezesa klubu.
2. Najbliższym współpracownikiem podejrzanego jest Władimir Dremov, powiązany rodzinnie z dwoma likwidatorami rosyjskiej mafii. Likwidatorzy ci, kuzyni małżonki Dremova, przeniknęli do Santa Cruz de Tenerife i obecnie ukrywają się.
3. „Feanor” posiada niejasne powiązania z kanaryjskimi ruchami separatystycznymi, posiada nawet tytuł Regenta Uśpionego Królestwa Kanaryjskiego.
(...)
W związku z powyższymi faktami wnioskuję o wszczęcie tajnego śledztwa mającego zbadać rzeczywiste powiązania Marcina Stróżyny. (...)

Por. A. Cuevas, Centro Superior de Informacion de la Defensa, Division de Inteligencia Interior.”

- Die Rache ist die Lust der Gotter – powiedział z namaszczeniem Dremov. Od miesiąca uczył się języka Goethego i teraz wszyscy słuchać musieli tego typu sentencji. Wołodja pękał z dumy. Teraz spojrzał porozumiewawczo na Pomaskiego i mrugnął do mnie. Odmrugnąłem. Nie miałem pojęcia o co mu chodzi. Cała reszta ławki rezerwowych również.
Dremov chciał powiedzieć coś jeszcze, ale uwięzło mu to w gardle, gdyż właśnie Mallorca strzeliła nam bramkę. Była dopiero 3 minuta meczu. Zacząłem rzucać bardzo brzydkie kalumnie na mamusie moich obrońców.
Nie poskutkowało. 5 minut później było już 0:2, a Marti za wślizg 2 nogami w Eto`o mógł skorzystać z przedwczesnego prysznica. Pięknie zaczynała się druga runda. Cudowniej nie mogła. Co prawda w 77 minucie Mathis zmniejszył rozmiary porażki, ale słabo mnie to już obchodziło.
Spadłem na 6 miejsce. Juanita Perez po sylwestrowych ekscesach rzuciła mnie. Jej ojczulek wprowadził w kontaktach ze mną epokę lodowcową. Prasa znowu wieszała na mnie psy. A ten szaleniec Dremov namawiał mnie na zorganizowanie zabawy karnawałowej, po której moglibyśmy bezdyskusyjnie już stwierdzić, czy Pomaski ma faktycznie najtwardszą głowę w naszym rozpitym klubie.
Ale wytrzymałem. Wytrzymały ze mnie gość. Twardziel.
Mecz ze słabiutką Osasuną na wyjeździe również dostarczył mi niezdrowych emocji. Zamiast Martiego na środku wystąpił Xavier, na prawej stronie wstawiłem Giuly`ego. Mister „Strange Name” Nethercott w 60 minucie odesłał mi Francuza do szatni. Było wtedy 2:0 dla mnie, po trafieniach Cabello (oczywiście) i Marioniego (nareszcie). Osasuna przydusiła, czując szansę. „Colo” Lussenhoff sterujący moją obroną zaczął się gubić i straciłem bramkę.
Relaks. Odprężenie. Pozycja lotosu. Oni nic ci już więcej nie strzelą. Nie mogą.
Nie mogli. 2:1 i powrót na 5 miejsce. W żałosnym stylu, ale czort ze stylem. Nie czas żałować róż i tak dalej.
Lasy płonęły.
25 stycznia na wyjeździe przegrałem 0:1 z tragicznie słabym Elche. Graczem meczu został mój obrońca Espin, co nieźle puentuje spotkanie. Dodatkowo jakiś neandertalczyk zdemolował mi Troboka. Tak, super, nie lubię jak mój sztab medyczny leniuchuje.

„26 styczeń 2004
Nic, trwa u nas embargo na alkohol. Marcin odebrał mi ostatnią przeszmuglowaną butelkę Zielionowo Jabłoka.

A tak poza tym, to trwają u nas sądne czasy. Po
wczorajszej klęsce szef zgromadził nas wszystkich i zaczął się drzeć. Wyszła mu nawet ta niebieska żyła na skroni, o której Guido mówi że wygląda jak robak. Po 15 minutach Harasimowicz ośmielił się powiedzieć, że szef krzyczy po polsku. Z miejsca dostał w mordę.
Szef był zły, to pewne.
Siekrietnyj memuar Wołodji Dremova”

Nigdy nie walcie w mordę swojego zawodnika przy świadkach. Ma to co prawda niewątpliwy walor wychowawczy, ale wiąże się też zazwyczaj z koniecznością późniejszego przepraszania sukinkota.
28 stycznia stoczyliśmy zwycięski pojedynek pucharowy z drugoligową Cordobą. Zacząłem eksperymentować z taktyką. Pięciu pomocników tym razem zagrało ławą (z mającym polecenia ofensywne Cabello w środku), jeden z napastników (Mathis) został zaś cofnięty do pozycji F/C. Cordoba nie miała nic do powiedzenia, 3:0, Ivan Ania i dwa razy Marioni udowodnili wyższość blanquiazules. Wreszcie wyższość bezdyskusyjną, jak na początku stycznia podczas masakry z Marino.
Cóż, przeciwnik był słaby, wstrzymajmy wiwaty.
Luty witaliśmy konfrontacją z Valladolid na Heliodoro Rodriguez Lopez. Wulkan Teide znowu trochę dymił, ale po walkach z Interem miałem to za szczęśliwy omen. Taktyka niemal identyczna jak z Cordobą, tylko Mathis wrócił na pole karne przeciwnika. Zmieniła się nieco obsada linii pomocy, tym razem wystawiłem formację Ivan Ania – Zegarra, Cabello, Hugo Morales – Tayfun.
W 14 minucie spotkania Dremov spytał mi się, ile jeszcze potrwa ten zakaz zabaw w klubie. Wołodja nigdy się nie dowiedział, jaka była moja odpowiedź, gdyż zagłuszył ją ryk 25200 gardeł. CABELLO! CABELLO!
Ten mały drań zrobił to tak szybko, że nawet nie zauważyłem jego akcji.
2 minuty później Pachon wyrównał i zacząłem się denerwować. Znowu. Znowu! Nawiasem mówiąc, po meczu złożyłem Pachonowi propozycję przejścia, ale odmówił idiota.
A moja przewaga tymczasem wzrastała i nawet mister „Another Strange Name” Reeve mi w tym nie przeszkodził. W 29 minucie stojącego na bramce Valladolid Andera zmiótł tajfun. A właściwie Taifun. 2 minuty później oszołomiony golkiper gości został pokonany przez Ivana Anię. A w drugiej połowie wynik na 4:1 ustalił Cabello.
3 dni później moje zszargane nerwy nie wytrzymały.
Rewanżowy mecz z Cordobą chciałem potraktować ulgowo. Moi goście nie. W 27 minucie troglodyta noszący miano Miguel Angel Soria staranował Cabello. Mój as atutowy padł jak nieżywy na ziemię a mi krew uderzyła do głowy. Zerwałem się z ławki z żądzą krwi w oczach. Chwilę później leżałem obezwładniony gryząc murawę. Meine ehre heisst treue, powiedział ktoś przepraszająco.
Cholera, Dremov nigdy mi nie mówił że służył w Specnazie.
Ostatecznie po trafieniu Ivana Ani mecz wygrałem, co otworzyło mi drogę do półfinału Pucharu Hiszpanii. Gdzie już czekała na mnie Barcelona. Żądna rewanżu za porażkę na Camp Nou.
4 dni później na chwilę wróciliśmy do ligi. Wyjazd do Malagi zaczął się fatalnie. W 5 minucie Canabal oszukał sędziego Rodado Rodrigueza teatralnie padając w polu karnym. Ciekawe, że chwilę później „brutalna” interwencja Lussenhoffa nie przeszkodziła mu w strzeleniu bramki i dzikich wyskokach radości. Nie było dobrze, tym bardziej, że na boisku zabrakło kontuzjowanego Cabello (którego kontuzja na szczęście nie okazała się jednak bardzo poważna). Zastąpił go Hugo Morales.
Nie było Cabello, był Ivan Ania. Ten lewoskrzydłowy od kilku tygodni już znajdował się w fenomenalnej wprost formie. W 20 minucie wykorzystał świetny kross Taifuna i wyrównał.
Moja radość trwała 4 minuty. W sumie to było do przewidzenia. Moi piłkarze w trzecim sezonie usilnie starali się o to, bym zapomniał o nudzie. „Colo” Lussenhoff, kapitan, jeden z najsolidniejszych punktów drużyny podał piłkę Espinowi tak słabo, że zdołał dopaść do niej Canabal. 1:2. Dremov spojrzał na mnie ukradkiem, gotując się do skoku. Ja nie drgnąłem. Nie denerwuj się, to tylko sport, będzie lepiej, nie denerwuj się...
Było lepiej. W drugiej połowie piłkarze Malagi
zapomnieli jak wygląda Sergio. Mój bramkarz nudził się niemiłosiernie, obserwując falowe ataki blanquiazules po drugiej stronie boiska. Przełamanie nadeszło jednak dość późno. W 70 minucie wprowadzony niedawno Harasimowicz podał za linię obrońców, Ivan Ania przełamał pułapkę ofsajdową i wyrównał. 9 minut później Peruwiańczyk Zegarra dał nam upragnione zwycięstwo.
Wracała Liga Mistrzów, wracała głośnym akordem. Dwoma pojedynkami z Bayernem.
Olympiastadion powitał nas śnieżno-deszczową papką i minusową temperaturą. Nienawidzący takich warunków Ivan Ania niemal zapłakał. Ja ciągle byłem pozbawiony Cabello, więc cicho mu wtórowałem. Dokonałem dwóch roszad, pana Clinta „Strzelam Raz Na 10 Meczy” Mathisa zastąpiłem niewiele lepszym Moreirą, zmęczony meczem z Malagą Tayfun zaś ustąpił miejsca Giuly`emu.
Mecz okazał się medialną katastrofą. I my i Bawarczycy murowaliśmy dostęp do własnej bramki. Najciekawszym momentem pierwszej połowy był spektakularny upadek Ivana Ani, przy którym udało mu się jakoś skręcić nogę w kostce. Tayfun musiał wrócić. Druga połowa była o tyle lepsza, że padły w niej bramki. Po jednej dla gości i gospodarzy. Na cios Elbera u mnie odpowiedział rezerwowy Kallstrom. Remis mnie usatysfakcjonował.
Interludium przed bawarskim rewanżem był mecz z niesamowicie silną w tym sezonie Valencią. Mój zespół był zdziesiątkowany, prócz Cabello zabrakło teraz i Ivana Ani. Zastąpił go Morales. Do ataku wrócił Mathis, na prawe skrzydło Tayfun.
Mecz wygrałem, choć powinienem go przegrać. Wynik 2:0 zawdzięczam Xavierowi, Zegarrze a przede wszystkim Sergio, który znowu był „Enterprise”.
17 luty 2004. Rewanż z Bayernem przyprawiał mnie o stres. Rano wściekłem się na siebie, że nie budzę się u boku żadnej kobiety. Potem wściekłem się na Pomaskiego, który spóźnił się na odprawę. Równolegle opieprzałem klubowych lekarzy za niedoprowadzenie do pełnej sprawności Cabello. Reya ochrzaniłem za nic, z rozpędu.
Dwóch rzeczy mogłem być pewny. Po pierwsze: moje szyki obronne mnie nie zawiodą, Sergio w bramce i trójka Camara-Lussenhoff-Espin w polu od miesięcy już imponowali stałą formą. Po drugie: moi napastnicy zawiodą mnie jak najbardziej.
Zagadką była druga linia, znowu z konieczności zestawiona inaczej. Morales wrócił do środka, a na osierocone przez Anię lewe skrzydło wszedł Giuly. Obok Zegarry w drugiej linii stanął Marti, daaaaawno już nie widziany w pierwszym składzie. Troszkę mnie to niepokoiło. Bardziej niż troszkę.
Pierwsze 20 minut to idealna powtórka z Olympiastadion. Nie działo się nic. Dopiero w 20 minucie blanquiazules troszkę przycisnęli wywalczając 2 kornery. Podczas wykonywania drugiego z nich, Zegarra pchnął Thiama, ten przecząc prawom grawitacji poszybował kilka metrów i wylądował tuż pod nogami sędziego. Ten nie namyślając się dużo wysłał Peruwiańczyka do szatni.
Byłem z siebie dumny. Ograniczyłem się tylko do przekleństw.
Przewagę zaczął mieć oczywiście Bayern. W 36 minucie akcja Ortegi i Nerlingera tak zaabsorbowała moich obrońców, że nie upilnowali Figo. Ten pokonał Sergio. 0:1, ukryłem twarz w dłoniach.
2 minuty później był jednak remis. Rzut wolny wykonywał perfekcyjnie Giuly, główka Marioniego i szał radości!! Najgoręcej ściskali się Pomaski i Dremov, już najwyraźniej zapomnieli o sylwestrowych urazach. Trafił swój na swego zresztą. Kilka godzin później na pokładzie „Słońca Austerlitz” obaj zgodnie nosili na rękach największego bohatera tego dnia. To Sergio bowiem uratował nam remis. Nawiasem mówiąc nasz bramkarz zaliczył później nieprzewidzianą kąpiel w Atlantyku, niosący go bowiem szkoleniowcy byli już nieźle wstawieni, korzystając z chwilowego zniesienia embargo na wódkę.
I jeszcze jedna dygresja. Stolicznaja to napój bogów. Przynajmniej podczas picia.
Dwa następne mecze rozegrałem z Baskami z Bilbao, oba w lidze (jeden był zaległością z jesieni). Oba wygrałem 2:1, choć nie było to łatwe. Na wyjeździe zwycięstwo zapewnili mi Morales i Trobok, u siebie ponownie Trobok oraz powracający do
składu Cabello. W następnym meczu podejmowałem u siebie Real Madryt.

Szary pokój. Szum wentylatora. Portret króla nad stalowymi drzwiami.
Starszy mężczyzna bawi się długopisem i obserwuje młodszego. Zdolny jest, myśli. Ale do oszlifowania.
Obaj mężczyźni są w mundurach.
- Podsumowując, poruczniku... Nie wiecie nic?
Młodszy wojskowy odgarnia nerwowo czarne włosy.
- Trochę jednak wiemy. Pochodzi z Chodzieży, płaci podatki, brat, dwójka rodziców. Utrzymuje internetowe kontakty z grupą Polaków o niejasnych powiązaniach.
- Tak, tak. Wiem. FSB. Bartosz. Skory. A o nich oczywiście nie wiesz nic, Cuevas.
- Śledztwo jest trudne... Tenerife ciągle zwycięża, ostatnie 3:0 z Realem sprawiło, że Feanor jest bogiem Santa Cruz, mój informator boi się kontaktów...
Starszy mężczyzna uśmiecha się z lekkim niedowierzaniem.
- Cuevas, coś jest nie tak z Domem, jeśli nasi obywatele boją się nas mniej, niż grupy kibiców. Popracuj nad tym.

Triumf nad bufonami ze stolicy wprawił Santa Cruz w szał radości. Dwukrotny strzelec Cabello dorobił się oficjalnego fanklubu i setek napisów na murach. Ronald Gomez, który postawił kropkę nad i, jak cała reszta drużyny zresztą, również pławił się w uwielbieniu. W tych okolicznościach niezbyt mnie nawet zdziwiła porażka z Sevillą 1:2 (Lussenhoff).
W tych okolicznościach skłonny ją byłem nawet wybaczyć.
Na mecz z Liverpoolem w Lidze Mistrzów wrócił Ivan Ania, ale nie dało nam to zwycięstwa, pomimo przytłaczającej momentami przewagi. Na bramkę Giuly`ego, w 70 minucie odpowiedział trafieniem Owen. W tabeli przed ostatnią kolejką byłem 2, z taką samą ilością punktów jak Inter. Oczywiście to właśnie z Interem miałem spotkać się na pożegnanie fazy grupowej. To się nazywa „close combat”.
W klubie zapanowała dobra atmosfera. Dobrego humoru nie popsuło mi nawet dziwne splądrowanie mojego hotelowego mieszkania, nic nie zginęło, może jakiś sfrustrowany Anglik z miasta Beatlesów. Na spotkaniu z Perezem, duumwiratem Marioni-Lussenhoff, Pomaskim, Dremovem, Guido i Otxoą ustaliliśmy, że w lidze walczyć będziemy jedynie o utrzymanie 5 miejsca, większość energii poświęcając na próbę sięgnięcia po 2 puchary. Perez był wyraźnie zadowolony z obecnych wyników, uśmiechnął się nawet do mnie, pierwszy raz po aferze z Juanitą. Która, nawiasem mówiąc, uciekła z domu z jakimś rockmanem nasuwającym skojarzenia z zaginionym ogniwem między homo erectus a homo sapiens. Perez z rozrzewnieniem chyba wspominał „mój” epizod w życiu swej córki.
W lidze z marszu ku chwale Champions League roznieśliśmy Saragossę 3:0 (Marioni, Trobok, Gomez, do składu powrócili Trobok i Gomez, powrócili z hukiem jak widać. Gomez wyrugował z jedenastki pana Clinta „Strzelam Raz Na 10 Meczy” Mathisa, wyrugował chyba na dłuższy czas.
A w Mediolanie stał się cud. Nie mogli tam zagrać ze względu na drobne urazy Trobok i Marioni, zastąpieni przez Moralesa i Kallstroma. Już to nie nastrajało mnie optymistycznie. Mecz zagraliśmy słabo, może poza Camarą który z metodycznością godną ściany do squash`a odbijał ataki Włochów. Którzy zresztą na te ataki wyraźnie nie mieli pomysłu. U nas jeden pomysłowy Dobromir się znalazł. Cabello.
1:0. Jeden do zera!!! Ćwierćfinał jest nasz, Inter jest na bocznicy a ja jestem u nieba bram. I stukam, na razie nieśmiało.
Potem przyszło przykre otrzeźwienie. Zaaplikowało nam je Rayo, zespół z którym grać zdecydowanie nie lubiliśmy. Madrytczycy przylecieli na Teneryfę w ustawieniu wybitnie defensywnym, z jednym tylko Guede z przodu. Niezbyt się tym przejąłem, wrócili Marioni i Trobok więc blanquiazules byli w optymalnym składzie. Abel Xavier już w 22 minucie dał nam prowadzenie co na naszej ławce przyniosło ogólne rozprężenie. Dremov z Pomaskim popijali Stoliczną, mnie nie częstowali dranie w odwecie za moje embargo. W sumie dobrze, bo w 72 minucie Pomaski prawie się zakrztusił po wyrzuceniu z boiska Camary. Od razu okazało się, ile wart jest dla nas ten obrońca. W 77 minucie Juanma oszukał wszystkich i wyrównał. W
90 minucie Chińczyk Li Tie nas pogrążył. Na własnym boisku...
Po przedstawicielach stolicy, do Santa Cruz przyleciała armada z Katalonii. Żądni zemsty za ostatnią porażkę barcelończycy zapowiedzieli „rozniesienie nas na strzępy”. Cóż, chyba się za bardzo na potknięcie z Rayo zapatrzyli. Zamiast Camary zagrał Charcos, genialne spotkanie rozegrał przy tym Espin i Barcelona nie strzeliła ani jednego gola.
Niestety, ja też nie.
Ćwierćfinał Ligi Mistrzów przyniósł nam Holendrów spod znaku Philipsa. 6 IV, w przeddzień batalii, Paulo Baffoni złamał rękę na swoim ulubionym skuterze, co wszyscy uznali za dobry omen. Wszyscy, poza samym trenerem. Dziwny jakiś.
Ponownie blanquiazules wystąpili w swoim elitarnym zestawieniu. Od początku też zaatakowali. W 3 minucie atomowy rzut wolny Ivana Ani został sparowany przez Watterreusa, dobitka Marioniego była niecelna. Cholera, zakląłem. Donnerwetter, zaklął Dremov. 6 minut później kolejny atak. Trobok wrzuca miękko piłkę na pole karne, silny strzał Marioniego... Poprzeczka. Jakieś 400 uderzeń mojego serca później (2 minuty wg normalnej skali czasowej) strzał Cabello przeszedł tuż obok słupka.
W 17 minucie trochę nas ostudziła para Brugging – Vogel, dwukrotnie zmuszając Sergio do parady. Na trybunach wrzało, biało niebieskie szaleństwo, wszędzie powiewały sztandary z półprofilem Cabello. Z moim jakoś nie, a kto w końcu sprowadził go z Algeciras? Trudno, mogę pozostać niedocenionym geniuszem. Byle wreszcie moi chłopcy udowodnili tę przechwałkę :)
W 21 minucie udowodnili. Strzał Gomeza dobił Lussenhoff i gooooool!! Wpadłem w objęcia Pomaskiego, ma chłop krzepę, po meczu wyszły mi sińce. Holendrzy pogubili się. Bramka Wattereusa stała się tarczą strzelniczą. W końcu, w 27 minucie Giuly strzela 2 bramkę!!!! 2:0 i poczuliśmy się półfinalistami...
Jedenastka Geretsa podźwignęła się jednak niestety. Niebezpieczny Brugging dwukrotnie jeszcze przed przerwą sprawdził umiejętności Sergio. Tego dnia były bez zarzutu, na szczęście. Tym niemniej, w przerwie postanowiłem nieco się cofnąć, czekając na okazję do kontr. Strat bramkowych już nie ponieśliśmy, ponieśliśmy za to straty w ludziach. Goran Trobok naruszył „achillesa”, czym faktycznie wykluczył się z reszty sezonu. Jeszcze kląłem na zły los, gdy kontuzję zasygnalizował również Camara. Ciężko okupiłem ten sukces...

- Cisza! Ciiisza!
- Sam bądź cicho Charcos!
- Ale ciemno, długo tak jeszcze?
- Kto tak za mną dyszy?
- Nogi mnie bolą..
- Jedzie już! Jedzie!
- Ee, to nie on, Feanor jeździ BMW bałwanie.
- Sam jesteś bałwan, kałasznikow..
- Ale tu ciemno, długo jeszcze?
- Ależ ty marudzisz Guido!
- Haraś, zrobiłeś to specjalnie!
- Myślałem, że lubisz...
- Oh, Ewige Nacht!
- Przyjechał! Ciiiiiiiiiiiiiiiiii...

...

- NIESPODZIANKA TRZYDZIESTOLATKU!!!!

...

- Cholera, niech ktoś go ocuci...

To były niezapomniane urodziny, choć dość niefortunnie rozpoczęte. Z klubu nie było jedynie Pereza, ale wszyscy mu wybaczyli, gdyż w swoim zastępstwie przysłał 20 oszałamiających tancerek z Bahia el Duce. Wszystkie niemal nietknięte wróciły do domów, ostatecznie następnego dnia graliśmy. No, jedna się zagubiła, Lussenhoff później przysięgał że jako dżentelmen sam chciał ją odwieźć.
Ech, w mordę ich lać tylko..
Oczywiście skutki urodzinowej imprezy były fatalne. Następnego dnia przegraliśmy z Deportivo aż 1:3, wszystkie trzy bramki strzelił przeciwnikom niesamowity Diego Tristan. Bramkę honorową strzelił Ronald Gomez. Czerwoną kartkę dostał Lussenhoff. W ramach represji powiedziałem jego żonie o jego „odprowadzeniu” tancerki. „Colo” chodził później w okularach przeciwsłonecznych. Infekcja rogówek, mówił. Jasne, odpowiadaliśmy.
14 kwietnia po raz trzeci już w tym sezonie spotkaliśmy się z Barceloną. Na Rodriguez Lopez rozegraliśmy pierwszy mecz półfinałów Pucharu Hiszpanii, niestety ciągle bez Troboka (zastępowanego przez Moralesa) i Camary (zastąpionego przez Charcosa). I
wygraliśmy! 23 000 widzów obejrzało całkiem niezłe spotkanie, pomimo błota zalegającego na stadionie. Na dwie nasze bramki (Gomez, Hugo Morales) Katolończycy odpowiedzieli tylko jedną Alfonso. Nie był to wszakże wynik dający mi jakąś szczególną pewność siebie przed rewanżem. W tym sezonie z blaugrana jeszcze nie przegrałem, ale przegrywałem już w przeszłości. Gorzko.
Mecz ze słabiutkim Levante potraktowałem ulgowo. Kilku piłkarzy otrzymało wolne, dzięki czemu szansę powrotu do składu otrzymał między innymi Isma. Na luzie wygraliśmy 4:0, dwa razy gola zdobył Ivan Ania, raz Mathis i Zegarra. Trochę popiliśmy przed powrotem do domu, następnego dnia w ciemnych okularach do pracy przyszedł Dremov. Zaraził się od „Colo”. Albo Wiera przeszła przeszkolenie u pani Lussenhoff. Władimir starał się tego nie komentować. Władimir starał się, by jego istnienie było jak najmniej zauważalne. Nieskutecznie.
Potem pojechaliśmy do Eindhoven.
Na miejscu powitał mnie arbiter. Czystą polszczyzną. Gdy Gerets dowiedział się, że mecz sędziować ma Marek Olech, wpadł w furię. Do prasy przeciekło kilka jego najsmakowitszych określeń. „Polska mafia, nie dość że brudasy do UE się pchają, fundusze, naszą krwawicę marnotrawią, to jeszcze w machlojki futbolowe wchodzą”. Rey zadbał, by odpowiednie tytuły trafiły do apartamentu Olecha.
Wszystko na nic, bo ten sukinsyn nie bacząc na patriotyzm skatował mnie później czerwoną kartką.
W ramach sił uderzeniowych na szpicy biegali w tym meczu Marioni i Mathis. O ile obecność pierwszego żadnym zaskoczeniem nie była, to pojawienie się Mathisa...

- ...i tym optymistycznym akcentem kończymy nasz program. Zanim zakończymy go jednak definitywnie, Jose przedstawi jeszcze nasze typy na Głupotę Kolejki. Jose, cóż rozbawiło cię w tym tygodniu?
- Miguel, jak rzadko nie mam wątpliwości! Jest tylko jeden typ, związany z ostatnią kolejką Champions League.
- Chodzi ci oczywiście o „Imperatora”?
- No jasne, nasz admirator Napoleona z Wysp Kanaryjskich kompletnie pokpił sprawę wstawiając beznadziejnego jankesa za doskonale ostatnio dysponowanego Gomeza! Spójrzmy zresztą na kilka akcji Mathisa z meczu z PSV...
- Hehe, dość już Jose... No nie, jesteś naprawdę okrutny... I tego też nie powinieneś pokazywać... To przecież uwłacza naszemu sojusznikowi z NATO :)

...było totalnym nieporozumieniem. Nie wiem, co mnie podkusiło by zdjąć z pierwszego składu Kostarykańczyka Gomeza.
Zdenerwowanie w szatni, długa droga korytarzem na płytę stadionu, wyjście w powódź tysięcy luksów ze stadionowych reflektorów, ryk tysięcy Holendrów chcących nas zdeprymować... Hymn Ligi. Gwizdek sędziego.
Ruszyli.
Pierwsi wyszli z ciosem blanquiazules. Już w 2 minucie Xavier pobiegł prawą stroną, niecelnie jednak podał do czekającego Marioniego i Waterreus przejął piłkę. PSV wyprowadziło szybką kontrę, Rommedahl i Brugging zrobili trochę zamieszania na mojej szesnastce, ale sytuację wyjaśnił Charcos. W 6 minucie po ręce Vogela (jaka ręka, gdzie masz oczy polaczku, krzyczał Gerets) celny rzut wolny wykonał Lussenhoff, ale Waterreus ponownie nie dał się zaskoczyć.
W 12 minucie z piłką pociągnął Zegarra. Spieprzy, mruknął Dremov, który go z jakiegoś powodu nie lubił. Rąbnąłem go w kark. Peruwiańczyk zmylił Hoflanda i podał na głowę Ivanowi Ani.... Waterreus. Cholera, kolejny satanista mordujący koty za zaczarowanie bramki?
W 15 minucie Vogel ściął Tayfuna, żółta kartka.
Jaka kartka, panie sędzio! <- Gerets
Tylko żółta, panie sędzio?! <- Ja
W 17 minucie Charcos ściął Brugginga, żółta kartka.
Przecież to ewidentna czerwona! <- wiadomo
Przecież nic nie było! <- wiadomo.
Wyrównana walka trwała pół godziny. W 32 minucie Charcos znowu powalił Brugginga a Olech ponownie pokazał mu żółtą kartkę. A zaraz potem czerwoną. Moja twarz dostosowała się do koloru kartonika. Zaczął się horror. Totalnie zawodzący Mathis został zastąpiony przez nierozgrzanego Alexisa. Minutę później van Bommel o mało co nie pokonał Sergio... I
tak już było właściwie do końca.
Ataki PSV były niemal nieprzerwane. W 35 minucie podanie Kezmana uruchomiło de Jonga, ten wymanewrował Alexisa, strzelił... 0:1, cholera.
Trzy minuty później jednak Philips Stadion ucichł. Marioni wyrównał!! Na naszą budę posypał się grad butelek i komórek gdy Dremov demonstracyjnie pokazał trybunom gest Kozakiewicza. Ktoś rzucił nawet SL45i, podniosłem go delikatnie i dyskretnie schowałem do kieszeni.
Holendrzy nie rezygnowali. W 45 minucie potężna główka Brugginga spowodowała, że niemal zasłabłem. Sergio jednak jakimś cudem wybronił. Koniec połowy przyjąłem z wdzięcznością ułaskawionego skazańca.
Cabello spisywał się fatalnie, zmieniłem go więc z Moralesem. Eindhoven musiało mi strzelić 3 bramki, szybko więc rzuciło się do kontynuacji szturmu. Gerets nie usiadł ani na chwilę, ja zresztą też. Brugging mnie chyba nie lubił, w 54 minucie po raz kolejny swoim strzałem wywołał mi arytmię serca. Dremov zapomniał o swoich niemieckich sentencjach i zaczął kląć po rosyjsku.
W 56 minucie zaczął kląć głośniej. Najpierw Olech dał żółte kartki Espinowi i Xavierowi, a potem z rzutu wolnego Brugging strzelił na 1:2. Gorąco mi, szepnął Pomaski i zerwał krawat.
Gra na chwilę się uspokoiła, ba, Moralesowi udało się nawet strzelić na bramkę PSV. Ale przewaga Holendrów wróciła. W 84 minucie potworny strzał Vogela uderzył w słupek, piłkę przejął Rommedahl i podwyższył wynik. Napięcie wgniatało nas w grunt. 88 minuta, Kezman strzela tuż przy słupku, Sergio wybija... To był już ostatni atak! Jesteśmy w półfinale!
Gdzie czekała na nas Barcelona... Los to złośliwa kanalia..
4 dni później łatwo pokonaliśmy Real Sociedad 3:1 (Tayfun, Cabello, Marioni) i to pomimo kolejnej czerwonej kartki Charcosa. Abel Xavier dodatkowo uszczęśliwił mnie kontuzją.
A później zaczęło się źle dziać na rajskiej wyspie. Najpierw przyszło upokorzenie 0:3 z Atletico Madrid, przy okazji Sergio głąb dostał czerwoną kartkę. Sędziowie się na mnie cholera uwzięli!
A później przyszła Liga Mistrzów. Isma łatający brak Camary i Charcosa okazał się totalnym nieporozumieniem, które Barcelona brutalnie wykorzystała. Co prawda już w 5 minucie Tayfun wyprowadził Tenerife na prowadzenie.
Ale później Dani...
...Alfonso...
...znowu Dani...
...i jeszcze raz Dani...
...pozbawili mnie złudzeń o finale Champions League.
Perez na szczęście miał większe kłopoty. Juanita wróciła... ale nie sama. Troglodyta zostawił jej dwumiesięcznego chłopca w brzuchu. Perez nie był zadowolony.
Nie wiem dlaczego, ale sędziowie postanowili mnie chyba wyautować z rozgrywek. W meczu z Betisem Tenerife dostało 5 żółtych kartek! Ale i tak wygrałem 3:1 (Tayfun, Espin, Gomez). Jakoś mnie to nie cieszyło, przede mną był jeszcze rewanż w Lidze Mistrzów, rewanż którego nie miałem prawa wygrać.
W meczu tym wróciłem do swojego dawnego ofensywnego ustawienia z F/C (Morales) ustawionym za dwoma strikerami. Charcos i Camara wrócili do składu, niestety Cabello miał lekki uraz i usiadł na ławce.
Mecz był o tyle pocieszający, że uzyskałem dużą przewagę. Co z tego, jeśli JEDYNA akcja Katalończyków zakończyła się strzeleniem bramki, na którą ja nie odpowiedziałem żadną? Tak zakończyły się moje marzenia o Pucharze Europy. Gdy tak stałem w narastającym deszczu na opustoszałym stadionie zaprzysięgłem Barcelonie odwet.
Następnego meczu niemal nie pamiętam. Pokonaliśmy Osasunę 2:0 (Harasimowicz, Morales), Harasiowi dałem szansę gry od początku i zgarnął MoM`a. Liga niewiele mnie już obchodziła, od stycznia już byłem na 5 miejscu i niewiele miałem szans na jego poprawę. Nikt ode mnie zresztą już tego nie wymagał, szefostwo i kibice jakby pogodzili się już że wrota Ligi Mistrzów się dla nas na rok zamkną.
Bez Cabello, ale z Gomezem przystąpiliśmy do ostatniej już batalii z przeklętymi Katalończykami. Tym razem rewanż półfinału Pucharu Króla, ostatniego możliwego do zdobycia trofeum. Po ostatnich klęskach w obozie blanquiazules panował pesymizm. Zwycięstwo 2:1 z pierwszego
meczu wydawało się kruche. Rey i Guido nie pojechali nawet do Barcelony, wymawiając się chorobą. Zdrajcy.
Sergio, Espin i Camara zatrzymali Barcelonę.
Kluivert i Alfonso niemal nie istnieli. Barca bardzo chciała upokorzyć mnie jeszcze raz, ale nie bardzo wiedziała jak. Gdy sędzia odgwizdał koniec, a nadal było 0:0, wytrąbiliśmy z Dremovem i Pomaskim Żytnią i kompletnie pijani poszliśmy na konferencję prasową poobrażać katalońskich dziennikarzy.
Dwa ostatnie mecze ligi niewiele nas już obeszły. W spotkaniu z Celtą Charcos tradycyjnie już dostał czerwoną kartkę, ostatecznie rozgromieni zostaliśmy 2:4 (Morales 2). Sezon ligowy pożegnaliśmy jeszcze jedną wyjazdową klęską, 1:3 z Villareal (Cabello) i planowo zakończyliśmy rozgrywki na 5 miejscu. Mistrzem została nieoczekiwanie Valencia przed Realem, Deportivo i Barceloną.
Myślami byliśmy już w finale Pucharu Króla.
29 maja ponownie zawitaliśmy na Nou Camp, tym razem jednak to nie balugrana stanęła nam na drodze. Drugim finalistą była nieoczekiwanie Osasuna, właśnie żegnająca się z Primera Division. Byliśmy murowanymi faworytami.
Za standardowym atakiem Marioni-Gomez stanęła dziwna trochę linia pomocy. Ivan Ania i Trobok z niejakim zdziwieniem widzieli obok siebie Martiego (za Xaviera) i... Txustę, młodziutkiego Baska sprowadzonego przeze mnie jeszcze w pierwszym sezonie. To miał być jego debiut, wymuszony trochę kontuzją Tayfuna i Xaviera. W obronie źle czującego się Camarę zastąpił Isma, obok niego ustawiłem oczywiście Charcosa i Lussenhoffa.
Nic nie mogło pójść źle. Nie miało prawa. To miało być zwieńczenie sezonu, w razie porażki sezon byłby na straty. Być może ja również.
Niech się rozpocznie.
Rozpoczęło się dobrze. Osasuna została zepchnięta i broniła się coraz rozpaczliwiej. W 5 minucie Cabello prawie strzelił, lekkie pudło. Kilkadziesiąt sekund później bramkarz o rzewnym nazwisku Tato obronił strzał Ivana Ani, choć strzał był nie do obrony. W 8 minucie skapitulował przed Trobokiem. Szybko poszło, krzyknąłem śmiejąc się do Pomaskiego.
Osasuna nie potrafiła nam nic zrobić. 91 000 widzów zobaczyło jednostronne widowisko. W 40 minucie drugą bramkę strzelił Cabello i nasi rywale się poddali. Druga połowa była kopaniem leżącego. Cabello strzelił jeszcze 2 bramki i finał zakończył się wynikiem 4:0. Puchar był nasz!
Następnego dnia przeprowadziłem się do willi zakupionej przez Pereza za zdobycie tego bibelotu. Prezes potrafił się odwdzięczać.
Sezon nie był taki zły.

Zimny pokój był jeszcze zimniejszy niż zwykle. Porucznik Cuevas mimo tego pocił się.
- Czy mógłbym jeszcze raz usłyszeć pańskie wnioski, poruczniku? Bo chyba nie dosłyszałem?
Głos starszego mężczyzny w mundurze ociekał wręcz ironią. Ale Cuevas powtórzył.
- On nie istniał przed czerwcem 2001.. Po prostu się u nas pojawił.....

Feanor

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

Szukaj nas w sieci

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.