Artykuły

Bari – nadzieja na lepsze jutro - cz. I
Plaszek 07.02.2003 00:28 955 czytelników 0 komentarzy
11
Bari – nadzieja na lepsze jutra - cz. I

Był rok 2001. Czerwiec tegoż wspaniałego dla mnie roku. „Dlaczego wspaniałego?” – zapewne zaraz zapytacie. Otóż właśnie co skończyłem liceum zdając świadectwo dojrzałości ze średnią 4,25. Niby mogło być lepiej, ale ktoś tak niefortunnie zostawił w domu włączony komputer przez egzaminem pisemnym z języka polskiego, że nie mogłem się powstrzymać, aby choć na chwileczkę przed nim nie przysiąść. To miała być dosłownie minutka, przynajmniej tak sobie obiecywałem, a tu zaledwie dwa kliknięcia myszką i moim oczom ukazuje się wirtualny świat Championshipa Managera. Kolejne kliknięcia otwierają mi drogę do ławki trenerskiej samego Manchesteru United, a to już jest ponad moje siły, nie umiem się temu oprzeć, choć gdzieś tam w głowie kołacze się myśl o egzaminie przy zielonym stoliku, moja ręka tak jakby przyklejona do elektronicznego zwierzaka podejmuje kolejne decyzje. Nagle ze zwykłego, nic nie znaczącego, szarego maturzysty zamieniam się w słynnego managera, a prowadzona przeze mnie jedenastka bije wszystkich na łeb, na szyję! Kto by tam wtedy jeszcze pamiętał o jakimś renesansie, czy też pozytywizmie, kto by przejmował się sprawdzianem, który ma się odbyć dopiero nazajutrz. Gra tak bardzo mnie wciągnęła, że obudziłem się dopiero następnego ranka po głośnych krzykach mojej kochanej mamusi, która wpadając do mojego pokoju ujrzała włączony komputer i mnie śpiącego na klawiaturze. „Wstawaj szybko! Ubieraj się! Zaraz masz egzamin! Co Ty w nocy robiłeś, znów ślęczałeś nad tymi cyferkami! Ty głupcze! Ty...” Pozwolicie, że dalej nie będę cytował wypowiedzi mojej słodziutkiej staruszki. Wracając do tematu, ta noc odbiła mi się czkawką na egzaminie, ale na szczęście ściągi przygotowywane już miesiąc wcześniej przyniosły pożądany skutek i polski zdałem na wyśmienitą „mocną dostateczną”. Kolejne sprawdziany mojej wiedzy poszły trochę lepiej i 4 czerwca odebrałem świadectwo dojrzałości, ze wspomnianą już średnią 4,25. Do tego dostałem promesę na jedną z lepszych w kraju uczelni technicznych - Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Nie był to szczyt moich marzeń, ale kolejne dni miały przynieść dość istotne zmiany w moim życiu...

Przyszła pora na świętowanie, trzeba było oblać tak znaczący sukces i nikt z nas, czyli mnie i moich kumpli, nie miał najmniejszych wątpliwości gdzie odbędzie się impreza. Wieczorem stojąc przed domkiem witałem się z kolejnymi osobami zapraszając je do środka skąd było już słychać dźwięki muzy. Zabawa rozkręcała się powolutku, bo każdy jeszcze wspominał te 4 lata spędzone w szkolnych ławkach, wspólne wypady do miasta, wyjazdy na obozy, wspólne imprezowanie. Dopiero gdzieś koło dwudziestej zaczęła się libacja, alkohol lał się strumieniami, a my nie licząc kolejnych opróżnionych szklanych butelek bawiliśmy się wspaniale. Nic nie wskazywało, że wszystko zakończy się tak niespodziewanie...

Właśnie wybiła północ, gdy do mieszkania, w którym przebywali co jeszcze bardziej przytomni imprezowicze wkroczyła grupa bodajże 12 uzbrojonych facetów. Każdy z nich wyglądał tak samo: ubrani w całkowicie białe dresy i czerwone kominiarki trzymali w rękach pistolety maszynowe. Niestety nie byłem w stanie dojrzeć co za spluwy posiadali, gdyż ich obraz był niewyraźny, tak jakby rozmazany. Jeden z nich zrobił krok do przodu i krzyknął:
- Który z was to Sebastian PLASZEK Płaszewski.
Wstałem bez chwili zastanowienia i dziarsko odpowiedziałem:
- Ja, a bo co?
- Pójdzie pan z nami - usłyszałem w ripoście.
- Nigdzie się nie wybieram! – protestowałem, ale na nic się to zdało, gdyż już dwóch kolesi trzymało mnie pod ramiona i wynosiło w kierunku wyjścia. Nie umiałem im się oprzeć, krzyknąłem jedynie do kumpli, którzy właśnie zerwali się by mi pomóc:
- Spoko, nie przeszkadzajcie sobie, ja to załatwię!
Zostałem wyniesiony przed domek, gdzie niespodziewanie straciłem przytomność...

Otwierając
oczy poczułem bardzo silny ból głowy. „Ten cholerny kac” – pomyślałem. Postanowiłem jednak za wszelką cenę zorientować się, gdzie się znajduję. Leżałem na łóżeczku w jakimś niewielkim pokoju, ale bardzo ekskluzywnie wystrojonym. Nagle usłyszałem głos: „Panie prezesie... on... on się obudził”. Po czym do miejsca, w którym spoczywałem podszedł jakiś nieznany gość.
- Dzień dobry – przywitał mnie, gdy spojrzałem w jego stronę.
- Jak się pan czuje? – kontynuował.
- Cześć, nie najlepiej, napiłbym się czegoś.
- Tak, oczywiście... Weronika podaj panu wodę.
Młoda, atrakcyjna i bardzo seksowna kobieta podała mi szklaneczkę mineralnej, międzyczasie staruszek nawijał dalej:
- Przepraszam za tak niespodziewane najście...
- Zaraz, zaraz, gdzie ja jestem? - przerwałem.
- Ups... Powinienem od tego zacząć. Jest pan we Włoszech, w Bari.
- Gdzie!? – krzyknąłem z niedowierzaniem.
- W Bari. – powtórzył ów gość – A ja nazywam się Vincenzo Matarrese...
- Prezes Bari? – przerwałem usłyszawszy to nazwisko.
- Owszem, miło mi słyszeć, że pan mnie poznaje.
- Słyszałem co nie co o panu.
- Przejdźmy więc do konkretów. Od kilku miesięcy obserwujemy pana, panie Plaszek i z całym szacunkiem, ale nic pan nie robi poza graniem w Championshipa Managera.
„Obserwujecie? – pomyślałem - Jak to? Przecież nikt mnie nigdy nie śledził? I skąd wiecie w co ja gram? Skąd tak wiele wiecie o mnie?”
- Niech się pan nie martwi, my tylko poszukujemy odpowiedniego kandydata na posadę managera naszego klubu. Nie chcemy znów zatrudniać kogoś z tradycyjnej szkoły trenerskiej, bo to nie przynosi już żadnych efektów, potrzebujemy odmiany. W tym celu założyliśmy podsłuch i kamery w bodajże 100 domach najbardziej zapalonych ceemaniaków, których listę odnaleźliśmy w sieci. Pan znalazł się wśród nich. Po kilku miesięcznych obserwacjach wyciągnęliśmy wnioski i doszliśmy do przekonania, że to właśnie pan będzie najlepszym kandydatem na posadę managera Bari, jeśli oczywiście przyjmie pan tą propozycję.
- Managerem Bari... ja... najlepszym kandydatem... – mruczałem pod nosem.
- Jeśli potrzebuje pan czasu na zastanowienie, to możemy porozmawiać później.
- Nie, nie... ja się zgadzam... oczywiście... ja jestem zainteresowany tą posadą...
- To bardzo dobrze. Teraz niech pan jeszcze trochę odpocznie, wieczorem podpiszemy stosowne dokumenty.
- Oczywiście.
Matarrese odszedł, a ja nie mogąc jeszcze uwierzyć w to co się przed chwilą wydarzyło leżałem powtarzając w myślach całą rozmowę. Sen jednak był silniejszy od emocji i zmorzył mój wycieńczony organizm...

Wieczorem wraz z prezesem udaliśmy się do eleganckiej restauracji, gdzie czekali już na nas Francesco Ghirelli (Managing Director), Carlo Ragalia (General Manager) oraz Enrico Alberti (Director of Football). Zajadając się kolejnymi serwowanymi potrawami rozmawialiśmy o futbolu. Kolacja przeciągała się coraz bardziej, a my nie doszliśmy do niczego konkretnego, w końcu Matarrese przedstawił swoje warunki:
- Postanowiliśmy zaproponować Ci Plaszek roczny kontrakt, oczywiście z możliwością przedłużenia, po wypełnieniu naszych żądań. Oczekujemy bowiem, że Bari awansuje w tym roku do Serie A. Nie jest to proste zadanie, zdajemy sobie z tego sprawę, ale nie możemy pozwolić sobie, aby masz klub pałętał się na zapleczu najsilniejszej ligi europejskiej. Do dyspozycji masz 43 zawodników z pierwszej i drugiej drużyny oraz 7,25 miliona dolarów przeznaczonych na transfery. Nie należy również zapominać o znakomitym zapleczu treningowym i szkółce piłkarskiej, którą prowadzimy od kilkunastu lat. Teraz decydujące pytanie: Przyjmujesz nasze warunki?
Co ja miałem odpowiedzieć w chwili, gdy 4 pary oczu spojrzało na mnie oczekując reakcji:
- Oczywiście, że tak. Co prawda nie znam jeszcze zbyt dokładnie składu, ani przeciwników, których spotkamy w zbliżającym się sezonie, ale
myślę, że poradzimy sobie i bez względu na przeciwności losu awansujemy.
- To mi się podoba – usłyszałem z ust prezesa.
- I tak wypowiada się człowiek sukcesu – wtórował mu Ragalia.
Podpisałem jeszcze stosowne dokumenty i 5 czerwca o godzinie 23:12 mogłem świętować objęcie posady managera Bari, drużyny z Serie B...

Kilka kolejnych dni mogłem poświęcić na zaznajomienie się z realiami włoskiej piłki, bowiem zawodnicy do klubu mieli wrócić dopiero w połowie czerwca. Dostałem kilkanaście kaset z występami moich podopiecznych z poprzedniego sezonu, aby choć odrobinę poznać drzemiące w nich możliwości. Po 5 dniach studiowania zapisów video doszedłem do wniosku, że drużynie potrzebne są dość istotne zmiany personalne. Na listę transferową od razu wpisałem:

2Paris, Rocco RobertoD RITA22$600K
3Ingrosso, GiuseppeD RITA19$85K
5Navarra, FrancescoSW/D CITA19$90K
12Gregori, AttilioGKITA35$425K
15Ruberto, MaurizioS CITA18$35K
16De Stefani, AlessioD CITA21$475K
17Palazzo, GaetanoM RLCITA19$80K
18Sanchez, LionelS CCHI17$170K
23Stramaglia, VincenzoF RITA19$110K
26Spadavecchia, VitangeloGKITA18$80K
27Masciale, DonatoDM CITA19$325K
29Piscitelli, DomenicoD/DM RLITA19$300K
35Di Vincenzo, DamianoGKITA18$80K
36D'Ambrosio, AntonelloS CITA18$95K
38Francioso, RaffaeleD RCITA18$80K
39Creanza, DomenicoD CITA18$80K
40Tridente, TobiaD CITA17$140K
41Bartoli, RenatoD CITA18$95K
42Lenoci, InnocenzoS CITA17$80K

Kolejną lista zawodników, których wyłoniłem w tej fazie to młokosi, którzy potrzebują dużo treningu. Oto oni:

6Sibilano, LorenzoD CITA23$725K
7Cardascio, CarloAM/F RITA21$1.5M
11Anaclerio, LuigiAM/F LCITA20$1.3M
20Valdés, Jaime AndrésM CCHI20$925K
43Abbrescia, TommasoM RITA17$250K

Pozostali piłkarze mieli stanowić pierwszy skład Bari. Nie ukrywałem, że wzmocnienia są nieuniknione, w końcu grupa którą ostatecznie wyłoniłem liczyła zaledwie 19 piłkarzy z czego, aż 6 na dobrą sprawę powinno znaleźć się na poprzedniej liście. Oto pierwsza drużyna Bari:

1Gillet, Jean-FrançoisGKBEL23$1.5M
4De Rosa, GaetanoSW/D CITA28$2.2M
8Lafortezza, AntonioDM CITA19$1.3M
9Enyinnaya, Hugo MichaelS CNGA20$2.2M
10D'Agostino, GaetanoAM/F LCITA19$2.4M
13AíltonAM CBRA26$2.2M
14Bellavista, AntonioM CITA23$2.3M
19Chukwu, RaphaelS CNGA29$2.6M
21
Doudou
, DiawD/DM RLCSEN25$2.5M
22Markic, DiegoDM CARG24$2M
24Spinesi, GionathaF CITA23$5M
25Levato, MauricioM CARG21$2.4M
28Neqrouz, RachidSW/D RCMOR29$1.9M
30Ayala, ÓscarD RCPAR21$850K
31Innocenti, DuccioD CITA25$2.3M
32Said, HanyD/DM CEGY21$1.6M
33Battistini, GrazianoGKITA30$975K
34Mazzarelli, GiuseppeD CITA28$1.6M
37Collauto, MattiaM RLITA27$2.4M

Kolejne 2 miesiące poświęciłem na poszukiwanie nowych twarzy, którymi mógłbym wzmocnić zespół. Na jakieś wielkie transfery nie było nas stać, ale po co zbędnie wydawać kasę, jak wielu w miarę dobrych piłkarzy poszukuje pracodawcy. W owym czasie prawie każdego dnia do klubu przybywali agenci, którzy oferowali mi niezliczone grupy jak oni to nazywali „eksportowych piłkarzy”. Wystarczyło jednak oglądnąć kilkuminutowy zapis wideo by przekonać się, że oferowani zawodnicy nic wspólnego z piłką nożną nie mają. Na testy zaprosiłem około 15 grajków. Po dokładnym przyjrzeniu się każdemu z nich podpisałem kontrakty z następującą grupą:



Sorondo to młody 21 letni Urugwajczyk, który skutecznie może występować zarówno w obronie oraz na pozycji defensywnego pomocnika. Pomimo młodego wieku prezentował się on wspaniale i byłem bardzo zadowolony, że z pośród kilku ofert wybrał właśnie naszą. Z całą pewnością w przyszłości Bari będzie miało ogromny pożytek z tego zawodnika.

Kolejna trójka na tej liście to młodzi, bardzo obiecujący piłkarze, którzy po sezonie zmorzonych treningów powinni skutecznie zasilić pierwszy zespół. Szczególnie warty uwagi jest Martins. Ten siedemnastolatek to w moim odczuciu największy talent jaki posiadamy w klubie, a może i nie tylko w Bari, ale również w całej Serie B?

Costa i Roy to przeciętni drugoligowcy, którzy powinni zapewnić nam dość długą ławkę rezerwowych. Pierwszy z nich – Cypryjczyk – jest środkowym obrońcą. Jego doświadczenie boiskowe oraz kilka występów na arenie międzynarodowej z pewnością się nam przyda. Roy natomiast to holenderski skrzydłowy. Wzmocni on lewą stronę i na przemian z D’Agostino powinien skutecznie wypełniać powierzone im zadania.

Zero kasy wydanej na te wzmocnienia, no jedynie kilka tysięcy dolarów, aby przekonać wyżej wymienionych zawodników do złożenia podpisów na stosownych dokumentach, pozwoliły mi pomyśleć o spełnieniu jednego z moich kaprysów. Otóż postanowiłem ściągnąć do Bari jednego z najbardziej obiecujących polskich piłkarzy – Pawła Brożka. W tym celu udałem się do Krakowa, by przy kieliszeczku koniaku porozmawiać z Basałajem i Cupiałem o ewentualnym transferze. Początkowo prezesi Białej Gwiazdy niechętnie chcieli słyszeć o sprzedaży ich przyszłego, tak przynajmniej im się wydawało, pupila. Proponowali roczne wypożyczenie. Skąd ja to znam – pomyślałem usłyszawszy taką ofertę. A tak, jestem przecież w Polsce, a tu panują dziwne prawa rynku. Nie chcąc słyszeć o wypożyczeniu zaproponowałem pół miliona dolarów. Nie zrobiło to większego wrażenia na towarzyszach alkoholowej libacji. Ripostowali ceną czterokrotnie wyższą. Na taką kwotę nie mogłem sobie pozwolić i zaproponowałem krakowskim targiem okrągły milion zielonych. Nic, brak reakcji. Po dwóch kolejnych setkach żubrówki w końcu odezwał się Cupiał i z otwartymi ramionami ruszył w moim kierunku. Takim oto
gestem zakończyła się rozmowa o interesach, a zaczęło dopijanie napoczętych flaszeczek. Popołudniem następnego dnia podpisaliśmy stosowne papiery, a wieczorem wraz z Brożkiem siedzieliśmy już w samolocie odlatującym do Włoch.

Po dokonaniu tego perspektywicznego transferu pomyślałem o zmianach w sztabie szkoleniowym. Musiałem mieć kilku trenerów, którzy w odpowiedni sposób zajmą się tą grupą młodych, obiecujących piłkarzy i skutecznie będą podnosić ich umiejętności. Dotychczasowi szkoleniowcy nie bardzo mi odpowiadali. Inna mentalność, podejście do zawodników, koncepcja futbolu. Spowodowało to, że na urlopy odesłałem:



W ich miejsce pozyskałem kilku niezłych specjalistów, którzy mieli zapewnić odpowiedni poziom szkolenia oraz speców od wyszukiwania młodych talentów.



Przygotowania do sezonu zostały zakończone, teraz pora sprawdzić się w walce. Pierwszy mecz rozgrywamy w ramach Pucharu Włoch. Rozgrywki te inicjowane są w grupach, naszymi przeciwnikami są Livorno (Serie C1/A), Monza (Serie C1/A) i Siena (Serie B). Inauguracja sezonu to spotkanie z na własnym stadionie z Monzą. Ponad 20 tysięcy kibiców na San Nicola zagrzewało nas do gry. Wybiegliśmy ustawieniem 4-4-2. Niestety nie bardzo wyszła nam ta konfrontacja i po 90 minutach na tablicy świetlnej widniał wynik 1:1. Jedyną bramkę dla Bari strzelił Nigeryjczyk Chukwu po podaniu najlepszego na boisku Sorondo. Na domiar złego kontuzji doznał cypryjski obrońca Costa, który przez miesiąc będzie musiał pauzować.

Po siedmiu dniach przerwy rozgrywaliśmy kolejne spotkanie w ramach Pucharu Włoch, tym razem z Sieną na Artemio Franchi. Niestety i tu nie umieliśmy udowodnić naszej wyższości. Dominując w przeciągu całego meczu oddaliśmy 14 strzałów w kierunku bramki bronionej przez Gianello, który odebrał nagrodę najlepszego zawodnika spotkania. Należy wspomnieć jeszcze o naszej ogromnej nieskuteczności , bo zaledwie 50% naszych strzałów leciało w kierunku siatki przeciwnika, brakiem skuteczności raził szczególnie młody polski zawodnik – Paweł Brożek zakupiony nie tak dawno z Wisły Kraków za okrągły milion zielonych.

Przyszła kolej na inaugurację rozgrywek Serie B. Wyjazd do Modeny, by zmierzyć się z tamtejszą drużyną przebiegł dość spokojnie. Zawodnicy nie narzekali na zmęczenie podróżą, więc liczyłem na dobry wynik, a za taki oczywiście uznałbym co najmniej remis. W tym spotkaniu zagrali:



Atak jaki przypuściliśmy od samego początku przyniósł efekty już w 2 minucie, a bramkę dla Bari strzelił Levato. Do przerwy udało się nam jeszcze podwyższyć wynik (Said) i przy stanie 2:0 schodziliśmy do szatni. W drugiej odsłonie niestety straciliśmy gola, ale nie wybił on nas ze zwycięskiego pochodu i ostatecznie zwyciężyliśmy 3:1 (Spinesi).

29 sierpnia kolejna konfrontacja w Pucharze Włoch. Jak na razie zajmujemy 2 miejsce z 2 zdobytymi punktami, prowadzi Livorno z 4 oczkami i to ta drużyna będzie naszym kolejnym, a zarazem ostatnim, w grupie przeciwnikiem. Musimy wygrać jeśli nie chcemy już na tym etapie żegnać się z krajowymi pucharami. W drużynie panuje dobra atmosfera po niezłym starcie w lidze, zatem pora przerwać strzelecką niemoc, która ogarnęła moich zawodników w Pucharze Włoch. Do spotkania przystąpiliśmy bardzo skoncentrowani i przyniosło to efekty:



Zwycięstwo to pozwoliło nam wygrać grupę, czyli awansować do dalszych rozgrywek. W losowaniu par pierwszej rundy Pucharu Włoch wylosowaliśmy Perugie zespół z Serie A. Nie będzie to łatwy przeciwnik, ale nie oznacza to, że jesteśmy na z góry przegranej pozycji. Powalczymy, niestety pierwszy mecz rozgrywamy u
siebie, co też nie uważam za zbyt korzystne rozstrzygnięcie.

W środku tygodnia na jednym z treningów zauważyłem, że jeden z naszych środkowych pomocników rodem z Brazylii noszący pseudonim Ailton chodzi ze spuszczoną głową. Poprosiłem więc tego piłkarza o pozostanie po treningu w celu przeprowadzenie krótkiej rozmowy.
- Witaj Ailton. Siadaj – zacząłem konwersację, gdy zawodnik wszedł do mojego biura.
- Dzień dobry managerze.
„Szacunek – pomyślałem – to mi się podoba”
- Zauważyłem, że od kilku dni chodzisz jakiś nieswój. Czy coś się dzieje o czym nie wiem?
- W zasadzie to nie.
- No dalej Jose, mów co Cię gryzie.
- Ciężko mi się przyzwyczaić do włoskich realiów, ta mentalności ludzi tu mieszkających, bariera językowa i w ogóle...
- Rozumiem Cię, ja też nie jestem stąd.
- To jeszcze nic – kontynuował zawodnik – najbardziej martwi mnie to, że nie znajduje pan dla mnie miejsca w podstawowym składzie.
- Ups... – wypsnęło mi się – A to mamy problem. Słuchaj, na miejsce w pierwszej jedenaste trzeba zasłużyć i bądź pewny, że gdy pokażesz pełnie swoich możliwości, gdy obudzisz drzemiący w Tobie talent to z pewnością będę stawiał na Ciebie.
- Tak wiem, ale mi potrzebne są regularne występy.
- Nie mogę Ci nic zagwarantować. Ja stawiam sprawę jasno, najlepsi na treningach występują w spotkaniach o stawkę. Postaram się jednak wprowadzać Cię na końcówki, jak pokażesz się z dobrej strony to będziesz grywał od pierwszej minuty. I nie łam się, Twój czas jeszcze nadejdzie. Więcej cierpliwości.
- Dziękuję. Do widzenia.
Ailton odszedł, a ja zacząłem zastanawiać się dlaczego obiecałem mu występy, przecież żadne układy nie w chodzą w grę. Byłem za miękki...

Sprawa Ailtona to jednak nie był koniec kłopotów jak na ten tydzień. Dzień później na treningu kontuzji doznał Antonio Bellavista. Nie było to nic poważnego, ale zawodnik musiał odpoczywać tydzień plus 4 dni na ponowne dojście do pełnej sprawności. Zabraknie go w najbliższym spotkaniu z Calgari, a przecież już od kilku dni nie trenuje z nami Costa. Mam jednak nadzieję, że dość długa ławka rezerwowych uzupełni skutecznie te braki.

Dość już o kłopotach. Jak wspomniałem wcześniej kolejny mecz rozgrywaliśmy z Calgari na wyjeździe. Liczyłem oczywiście na dobry wynik, bo jaki byłby ze mnie manager, gdybym nie wierzył we własną drużynę. Ogromna chęć do gry większości piłkarzy została wynagrodzona wspaniałym zwycięstwem:




Popis gry w tym spotkaniu dał nigeryjski snajper Raphael Chukwu, który strzelił dwie wspaniałe bramki, a przy trzeciej asystował. Dobre spotkanie zagrała w zasadzie cała drużyna, jedynie do De Rosa można mieć małe zastrzeżenia. Zwycięstwo to wyniosło nas na sam szczyt tabeli, a prezesi składali mi gorące słowa uznania i życzyli jak najdłużej przygody z Bari. Czyżby zapomnieli, że to od nich zależy jak długo ja tu miejsce zagrzeję?

Powróciwszy na San Nicola doszedłem do wniosku, ze za dużo w klubie darmozjadów i pora trochę tu posprzątać. Na zbity pysk wywaliłem z klubu Ruberto, Creanze, Ingrosso, Navarre, D’Ambrosio i Stramaglie. Kosztowało mnie to blisko 500 tysięcy dolarów, ale czego się nie robi dla własnej satysfakcji. Budżet po tych zabiegach zmalał do około 7 milionów, z czego blisko połowę mogłem przeznaczyć na kolejne wzmocnienia. Jak na razie nie planowałem nikogo zakupić, ale bacznie przyglądałem się raportom nadsyłanym przez moich łowców talentów z Południowej Ameryki. Również w Szwajcarii znalazłem bardzo ciekawy diament, któremu nie wiele już brakowało do oszlifowania.

Wszystko w klubie zaczęło kręcić się wokół zbliżającego się meczu z Perugią w Pucharze Włoch. Zanim jednak stanęliśmy naprzeciw pierwszoligowcom zagraliśmy z Palermo.
Miało być pięknie i gładko, a tu po raz kolejny wyszło na jaw, że bramka rywala jest dla nas jak twierdza nie do zdobycia. 0:0 zbytnio nikogo nie zmartwiło, ale i powodów do radości nie było zbyt wiele.

Wreszcie do Bari zawitała wielka piłka, a to za sprawą przyjazdu Perugii. Na San Nicola przyszło ponad 40 tysięcy kibiców, by dzielnie wspierać swoich chłopców. Doping był nam bardzo potrzebny, przecież tak często mówi się, że kibice są tym dwunastym zawodnikiem, a on w tym meczu by nam się bardzo przydał. Wychodząc na stadion czuło się atmosferę wielkiego widowiska. Publiczność, która tak licznie przybyła na stadion od pierwszej chwili spotkania niestrudzenie wspierała nas dopingiem. Pomogło to moim podopiecznym poczuć się pewnie i to my dyktowaliśmy warunki. Atak za atakiem sunące w kierunku bramki przyjezdnych nie przynosiły jednak zamierzonego skutku. Goście wyprowadzali groźne kontry, które skutecznie rozbijali nasi obrońcy, a w szczególności Lafortezza, który został przez dziennikarzy wybrany piłkarzem meczu. Już wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się bezbramkowym remisem, gdy znakomity rajd przeprowadził argentyński środkowy Levato. Minął po kolei Tedessco, Dellasa, Ze Maria oraz wywiódł w pole bramkarza Mazzantiniego, aby później wpakować piłkę do pustej siatki. Druga połowa nie przyniosła zmiany rezultatu, pomimo bramki strzelonej przez Perugie. Sędzia dopatrzył się ostatecznie spalonego i bardzo dobrze, bo już pół widowni ostrzyło sobie ząbki na pana... (lepiej jego nazwisko pozostawić owiane mgiełką tajemnicy). Spotkanie, na które tak długo przygotowywaliśmy się ostatecznie zakończyło się rezultatem 1:0. Zwycięstwo kosztowało wiele sił moich podopiecznych, ale nadal sprawa awansu jest otwarta. Będzie trzeba ostro powalczyć w rewanżu.

„Wszystko co dobre kiedyś się kończy.” – takimi słowami skwitowałem porażkę w lidze z Regginą. Bolesna klęska 0:3 na Oreste Granillo zakończyła moja serię 7 meczów bez porażki. Pierwsza przegrana i od razu zarząd szaleje:



Spadek w Serie B na 9 miejsce również dostarcza mi kolejnych kłopotów. Jest jednak nadzieją, gdyż do strefy zespołów, które awansują mamy 4 punkty straty, a jesteśmy jeden mecz do tyłu w stosunku do rywali nad nami. Nie ma co się martwić, musimy w kolejnych spotkaniach powalczyć na całego.

Kolejny mecz musieliśmy wygrać i to za wszelką cenę. Do Bari zawitała drużyna Empoli pod przywództwem Silvio Baldiniego. Początkowo na San Nicola panowała senna atmosfera, gdyż oba zespoły chciały wybadać zamiary przeciwnika. Ja jednak po dziesięciu minutach nakazałem moim podopiecznym frontalny atak. Efekt było widać już w 14 minucie, gdy w polu karnym sfaulowany został Brożek. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Doudou i... jego strzał obronił Mazzi. Interwencja bramkarza gości była jednak tak niefortunna, że piłka ponownie znalazła się pod nogami Doudou i tym razem zawodnik ten nie pomylił się. Kolejne bramki zdobyliśmy stosunkowo szybko, bo w 31 minucie nasz rozgrywający Levato podwyższył wynik na 2:0. Był to już jego 5 gol strzelony w tym sezonie (8 spotkanie). Trzy minuty później prowadziliśmy jeszcze wyżej po wspaniałym uderzeniu Nigeryjczyka Chukwu. Schodząc na przerwę nikt z nas nie spodziewał się tak nerwowej drugiej odsłony jaka miała miejsce. 51 minucie trener Baldini wpuścił na murawę młodego, zaledwie 17-letniego Francesco Lodiego. Snajper ten skutecznie zalazł za skórę 27 tysiącom kibiców, które oglądały to spotkanie. Najpierw w 66 minucie strzelił gola ośmieszając obronę Bari, by kilka chwil później po raz drugi pokonać Gillete. Taki obrót sprawy najwyraźniej tylko podenerwował moich podopiecznych, który pewni swojego lekko oddali inicjatywę gościom. Skuteczne dwa ataki Chukwu i 2 kolejne gole tego napastnika ustanowiły wynik spotkania na
5:2 dla Bari, oczywiście. Należy jeszcze zaznaczyć, że Nigeryjczyk w 5 ligowych meczach zdobył 5 goli, a kolejne 2 strzelił w Pucharze Włoch.

Dobry występ przeciwko Empoli nie mógł być tylko chwilowym antidotum na narzekania zarządu po spotkaniu z Regginą. W kolejnym meczu również musieliśmy udowodnić, że to my będziemy walczyć w tym sezonie o awans do Serie A. Na drodze stanęła nam drużyna Crotone. Moi zawodnicy pozostając w transie z poprzedniego bardzo udanego występu pewnie wypunktowali rywali. Najpierw w 34 minucie Paweł Brożek skutecznie przedarł się przez obronę gości i wpakował piłkę do siatki. Niestety podczas tej akcji doznał kontuzji, która po późniejszych oględzinach lekarza okazała się dość poważna i utalentowany Polak będzie musiał wziąć rozbrat z piłką na co najmniej miesiąc. Wracając do wydarzeń na boisku to Bari kontrolując sytuację skutecznie zadawało kolejne ciosy. 79 minucie wprowadzony za Brożka Holender Roy podwyższa wynik spotkania, a w ostatniej minucie Sorondo zadaje nokautujący cios. 3:0 i teraz pora na dwu tygodniową przerwę w rozgrywaniu meczów spowodowaną występami reprezentacji.

Te kilka wolnych dni wykorzystałem na wyjazd do Szwajcarii, a konkretniej do Zurichu. Moja wizyta w tym alpejskim kraju była spowodowana chęcią pozyskania jednego z graczy tutejszego klubu. Vural Oenen, bo o nim mowa to środkowy pomocnik – rozgrywający, liczący sobie zaledwie 20 wiosen. Po kilku godzinnych pertraktacjach okazało się, że piłkarz ten ma w kontrakcie wyszczególnioną kwotę odstępnego, zatem z klubem sprawa załatwiona. Pozostały rozmowy z samym zawodnikiem, a te nie były już żadnym problemem bo Oenen chętnie widział się w składzie Bari. 450 tysięcy dolarów zamieniłem zatem na Vurala Oenena.



Pod moją nieobecność udało się zepchnąć jednego z zawodników zaliczanych do grupy: „Piłkarze po cenie”.



„Dość tego dobrego” – tymi słowami rozpocząłem odprawę przed spotkaniem z Vicenzą. „Pora powrócić na boisko. Ostatnie dwa spotkania wygraliśmy w znakomitym stylu i dzisiaj liczę na podtrzymanie tej passy. Wiem, że dwa tygodnie mogły wybić was z rytmu, ale teraz wypoczęci znów udowodnicie całym piłkarskim Włochom, że Bari zasługuje na Serie A” – motywowałem moich podopiecznych. Niestety jak później się okazało bezskutecznie. Dobre spotkanie w wykonaniu bloku defensywnego, ale brak wsparcia przez napad i obie jedenastki musiały podzielić się punktami. Remis z drużyną Fascettiego nie można uznać za zły wynik, ale ja i nie tylko ja, liczyłem na więcej. Spotkanie z Vicenzą okupiliśmy stratą Ailtona, który doznał stłuczenia kolana i jak głosił komunikat sztabu medycznego najbliższe 7 dni Brazylijczyk będzie musiał odpoczywać.

Ledwo co powróciliśmy ze spotkania ligowego, a już do mojego biura zapukał Collauto. Mattia, bo tak miał na imię, wpadł poinformować mnie, że nie jest zadowolony z obecnego kontraktu i chce jak najszybciej renegocjować warunki umowy. Słuchając wywodu zawodnika, jak mu tu ciężko, jak nie ma na chleb dla rodziny i na zabawki dla dzieci postanowiłem przypomnieć sobie ilość jego występów w obecnym sezonie. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że Collauto wystąpił do tej pory dwukrotnie, co stanowiło jakieś 15% rozegranych meczy. Powiedziałem więc stanowcze nie, niestety piłkarz upierał się nad wnioskiem o nową umowę. Nie miałem wyjścia i szybko wpisałem go na listę transferową. Mattia z wściekłością opuszczał moje biuro i mruczał pod nosem, że jeszcze zobaczę.

No i zobaczyłem... następnego ranka w jednej z gazet wywiad ze wspomnianym Collauto. Pozwolę sobie zacytować jego fragment artykułu zatytułowanego: „Collauto odchodzi z Bari?”
„- Od
początku sezonu nie łapałeś się w jedenastce Bari, gdzie upatrujesz przyczyny takiego stanu rzeczy?
- Powodem jest nowy trener. Plaszek nie widzi dla mnie miejsca w wyjściowym składzie, choć według mnie na treningach spisuję się znakomicie, to jednak trener stawia na innych?
- Czy jest między wami jakiś konflikt?
- Otwarcie nie doszło do żadnej kłótni pomiędzy mną a Plaszkiem, ale czuję że ten facet po prostu nie przepada za mną.
- Podobno od wczoraj jesteś do sprzedania i każdy kto będzie gotów wyłożyć 2,3 miliona dolarów może pozyskać Collautiego?
- Owszem, po krótkiej rozmowie, w której starałem się dowiedzieć od Plaszka jakie mam szanse na grę, ów gość postanowił mnie sprzedać. Co do kwoty to nie umiem podać konkretów, mój agent się tym zajmie.
- Czyli odchodzisz, a nie tak dawno można było cię uważać za pewniaka w barwach Bari?
- Nie mam wyjścia, to prezes decyduje o wyborze szkoleniowca, a nie my piłkarze. Dopóki w Bari jest Plaszek nie ma tam miejsca dla mnie.”
Lektura tego wywiadu zbytnio mnie nie zmartwiła, bowiem Collati i tak nie pasował do mojej koncepcji taktycznej, a to że nie pochlebnie wypowiada się o mnie to zrozumiałe. Mnie mają bronić wyniki, a nie polemiki z niezadowolonymi grajkami.

W ciągu tygodnia doszła do mnie jeszcze jedna złą wiadomość. Otóż rezerwowy Diego Markic doznał urazu na treningu. Niby nic groźnego – nadwerężenie mięśni nogi, ale w najbliższym spotkaniu będzie musiał pauzować podobnie jak Ailton, a to już ubytek dwóch środkowych pomocników.

Przyszła pora na rewanż z Perugią w Pucharze Włoch. Jak pamiętamy pierwsze spotkanie wygraliśmy u siebie 1:0 i na Renato Curi musieliśmy uważać. Wszystko jednak zakończyło się dobrze, można nawet powiedzieć wyśmienicie:



Mogliśmy ze spokojem udać się na losowanie par drugiej rundy Pucharu Włoch. Niestety tym razem los nie był dla nas łaskawy:



Parma będąc w gazie po siedmiu kolejkach zajmowała 3 miejsce w Serie A z pięcioma zwycięstwami, jednym remisem i jedną porażką. Przeciwnik niezwykle trudny i wymagający. Bardzo ciężko będzie awansować dalej. Jaką przyjąć taktykę na spotkanie wyjazdowe, którym rozpoczynamy rywalizację z drużyną Frey’a, Sukura, czy Bolano? Postawić na kurczową obronę, a może na futbol odważny i ofensywny? Kogo desygnować do gry w tak ważnym spotkaniu? Te i setki innych pytań nasunęły mi się, gdy patrzyłem na tablicę, na której wywieszone były pary kolejnej rundy pucharu. Pora jednak powrócić do rzeczywistości i zająć się najbliższym spotkaniem.

Powrót z losowania i kolejne kłopoty w klubie. Asystent szybko powiadomił mnie o nieobecności na treningu niejakiego Donato Mascialego. Piłkarz ten zaliczany do grupy: „Piłkarze po cenie” pozwolił sobie na taki wybryk wiedząc, że i tak nie wiąże z nim jakiejkolwiek nadziei. Kara jednak musiała być wymierzona i Masaciali został oficjalnie upomniany za swój nieodpowiedni czyn. Wywołało to reakcję łańcuchową. Zawodnik zaczął coraz głośniej wypowiadać się jak mu tu niedobrze, jak trenerzy się nad nim pastwią itd. itd. Nie mogąc przejść obojętnie nad tym wszystkim musiałem podjąć szybką decyzję, gdyż morale pozostałych piłkarzy było zagrożone. Po chwili refleksji podjąłem decyzję: Donato musi opuścić nasz klub. Koszt zerwania umowy wyniósł 60 tysięcy dolarów, ale przynajmniej mamy spokój.

Po ciężkim tygodniu udaliśmy się do Pistoiese by rozegrać kolejne spotkanie w ramach rozgrywek ligowych. Wszystko szło nieźle do przerwy. Moi podopieczni powoli wypracowywali sobie przewagę i raz po raz oddawali strzały w kierunku bramki bronionej przez Dei. Co prawda większość tych uderzeń była niecelna lub zbyt słaba, aby zaskoczyć bramkarza gospodarzy, ale miałem nadzieję, że w drugiej połowi będzie lepiej. I
rzeczywiści było, tylko że nie dla nas, a dla Pistoiese. Zawodnicy Bari powoli opadali z sił, a gospodarze to wykorzystywali. Zmiany nie przyniosły obrotu sprawy i na Comunale padł wynik 2:0. Na uznanie w tym przegranym spotkaniu zasłużył Sorondo wybrany przez dziennikarzy najlepszym graczem meczu oraz Lafortezza i D’Agostino. Brak jednak wsparcia ze strony pozostałych piłkarzy zakończył się tak jak się zakończył.

Pomimo porażki w prasie ukazał się dość ciekawy felieton dotyczący naszego napastnika Raphaela Chukwu. Autor przytoczył okoliczności pozyskania Nigeryjczyka na San Nicola oraz podsumował jego dotychczasowe występy w barwach Bari. Na zakończenie dowiadujemy się, że Chukwu jest: „smakowitym kąskiem dla managerów innych klubów, zwłaszcza tych ze Serii A”. Od razu rozległy się telefony z pytaniami dziennikarzy jak zapatruję się na ewentualne przejście snajpera do innego klubu, ile wynosi cena odstępnego i wiele innych mniej lub bardziej sensownych pytań. Moja odpowiedź za każdym razem brzmiała jednakowo: ”Chukwu rozgrywa znakomity sezon i mam nadzieję, że jak najdłużej będzie utrzymywał tak dobrą dyspozycję strzelecką. Co do ewentualnego transferu, to jak na razie nikt w tej sprawie się do mnie nie zgłosił, a więc nie ma tematu, a choćby to i tak Raphael jest nam potrzebny, bowiem walczymy o awans do Serie A.”

Kolejne spotkanie rozgrywaliśmy na Luigi Ferraris z Samdorią. Pomimo twardej postawy podopiecznych Gianfranco Bellotto drużynie Bari udało się zwyciężyć:



Następnego dnia dręczony ciągłymi na narzekaniami podjąłem odważną decyzję:



Ailton nie mógł przebić się do pierwszego składu, a czasami nawet miewał kłopoty z wywalczeniem miejsca na ławce rezerwowych. Kilkukrotne rozmowy z piłkarzem nie przynosiły żadnej poprawy, postanowiłem więc sięgnąć po takie radykalne środki. Mam nadzieję, że w tym czasie Brazylijczyk przywyknie (wreszcie) do Włoch i panującej tu kultury. Jest to jego ostatnia szansa, bo inaczej będzie musiał poszukać sobie innego pracodawcy.

Następnie do Bari zawitała drużyna Napoli. Ja miałem nadzieję, że uda nam się ustabilizować formę i zwycięstwo nad Samdorią w ostatnim spotkaniu było początkiem dobrych występów moich podopiecznych. Opinię tą musiałem jednak zweryfikować po upływie 90 minut, gdy na tablicy świetlnej widniał wynik 1:2. Niestety ponieśliśmy porażkę, a jedyną miłą rzeczą, o której wtedy myślałem to dobra postawa Spinesiego zdobywcy jedynego gola (również w meczu z Samdorią piłkarz ten zdobył bramkę).

Po dziesięciu spotkaniach ligowych zajmowaliśmy dopiero 9 miejsce w lidze z dorobkiem 17 punktów (5 zwycięstw, 2 remisy, 3 porażki) i bilansem 18-11. Do czwartej pozycji, czyli miejsca dającego awans, traciliśmy 4 oczka, ale mieliśmy również jeden mecz mniej rozegrany. Serii B literowała drużyna Palermo – 23 punkty. Nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte, trzeba walczyć i wygrywać, wygrywać i jeszcze wygrywać.

Zaintrygowani walką w lidze zapomnieliśmy o Pucharach Włoch, a tu zaraz po spotkaniu z Napoli musieliśmy pakować rzeczy i wyjeżdżać do Parmy. Zespół przeciw rywalowi z Serie A postanowiłem ustawić dość defensywnie z nastawieniem na szybkie kontry. Niestety cały mój plan taktyczny runął już w 10 minucie, gdy z boiska został usunięty Neqrouz za brutalny faul na napastniku gospodarzy Sukurze. W dziesiątkę nie byliśmy w stanie przeciwstawić się Parmie i sromotnie polegliśmy na Tardini. Wynik 4:0 doskonale odzwierciedla różnice między oboma zespołami, a ja jeszcze przed spotkaniem łudziłem się, że może...

Rozpamiętując wysoką porażkę w Pucharze Włoch nie zauważyłem jak na moim biurku znalazła się wiadomość od asystenta.
Biagio Catalano
informował w niej, że kupiony przed sezonem 22-letni Adolfo – hiszpański napastnik, dokonał dużych postępów i należy mu się bliżej przyjrzeć. Udałem się zatem na kolejny trening drużyny rezerw i tam zobaczyłem w akcji tego uzdolnionego piłkarza. Po kwadransie byłem już przekonany, że Adolfo musi dołączyć do drużyny seniorów. Przekazałem mu tą informację po zakończeniu zajęć.

W drodze do Padovy obmyślałem plan taktyczny na spotkanie z tamtejszą drużyną Cittadella. W autokarze znajdował się Adolfo, który miał zadebiutować w tym meczu w barwach Bari, o ile sytuacja na boisku będzie ku temu sprzyjać. Niestety nie wyglądało to najlepiej, bowiem już w 8 minucie groźnie wyglądającej kontuzji doznał Chukwu. W jego miejsce musiałem wprowadzić Roy’a. Niestety i on niewiele był w stanie odwrócić losy spotkania. W 65 minucie niespodziewanie tracimy bramkę za sprawą Ruggiu. Zdenerwowany całym obrotem sprawy postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę wpuszczając w 66 minucie na płytę boiska Ailtona i... Adolfo. Nagle wszystko się odmieniło, moi podopieczni zaczęli konstruować groźne akcje, a prym w tym wiedli dwaj nowi gracze. 80 minucie znakomita kontra tej dwójki przyniosła wyrównanie, a dwie minuty po zakończeniu regulaminowego czasu gry Adolfo po raz drugi wpisał się na listę strzelców zapewniając nam zwycięstwo. Wybrany zawodnikiem spotkania młody Hiszpan kipiał ze szczęścia, a każdy sympatyk futbolu we Włoszech mógł następnego ranka przeczytać o jego wspaniałym debiucie.



Niestety zachwyty nad popisem Adolfo musiałem szybko odłożyć na bok, bowiem po dokładnych oględzinach lekarskich stwierdzono, że Chukwu odpocznie aż miesiąc od piłki. Dwa dni później kolejny raport medyków informował o kontuzji kolejnego napastnika, czyli Gionathana Spinesiego. Brak tej dwójki to z pewnością duża strata dla Bari, a zarazem ogromna szansa dla Adolfo, miejmy tylko nadzieję, że on ją wykorzysta.

W kolejnym meczu Adolfo wybiegł w podstawowej jedenastce. Przeciwnikiem byli podopieczni Franco Scogliego, czyli Genoa. Pomimo wielkiego serca, które moi piłkarze włożyli do gry w tym spotkaniu nie udało się odnieść zwycięstwa. Zaporą nie do przejścia okazał się Frabrizio Lorieri, bramkarz gości, który wybronił aż 11 strzałów, które leciały w światło bramki. 28 tysięcy kibiców zgromadzonych na San Nicola pomimo podziału punktów z uśmiechem na twarzy opuszczało trybuny, bowiem gra ich pupili mogła się podobać. Szybkie wymiany piłki, przepiękne uderzenia to wszystko sprawiało, że mecz był dobrym widowiskiem. Brakowało bramek, ale to ich tak bardzo nie smuciło w przeciwieństwie do mnie. Ja wiedziałem, że Genoa była dzisiaj do ogrania i to wysoko, ale niestety ten Lorieri.

Trzy dni później w spotkaniu z Como, było jednak to czego zabrakło w konfrontacji z Genoą, a mianowicie bramki. Już w 33 trzeciej minucie na tablicy świetlnej widniał wynik 3:0, a lista strzelców prezentowała się następująco:
10’ Doudou
17’ Ailton
33’ Adolfo
Trzeci raz z rzędu najlepszym graczem w zespole Bari był oczywiście Adolfo, choć dopiero po raz drugi zdobył zaszczytne miano MoM, czyli bohatera meczu. W drugiej połowie dokonałem kilku zmian dając szansę pokazania się również zmiennikom, co skutecznie wykorzystali goście strzelając nam jedną bramkę. Ostatecznie wynik brzmiał 3:1 dla nas. Zwycięstwo to pozwoliło nam awansować na 7 miejsce w tabeli po 13 potyczkach.

Następnym przeciwnikiem miała być wielka Parma, ta sama która zaledwie dwa tygodnie wcześniej na Tardini zdemolowała nas 4:0. Trzy dni przed konfrontacja z pierwszoligowcem spędziłem na rozmyślaniu nad koncepcją na to spotkanie. W głowie ciągle miałem mętlik, w końcu sprawa awansu do następnej rundy Pucharu Włoch wydawała się
rozstrzygnięta. Wystawić więc pierwszą drużynę, czy juniorów, aby podstawowi zawodnicy trochę odpoczęli przed kolejnym meczem ligowym. Jaką taktykę zastosować, aby po raz kolejny nie doznać druzgoczącej porażki? A może warto dobrze zaprezentować się w tym spotkaniu? Ostatecznie postanowiłem zagrać na pełnię drzemiącym w moich piłkarzach możliwości. Taką decyzję podjąłem w chwili, gdy prezes Matarrese poinformował, że wszystkie bilety na ten mecz rozprzedano. Musimy nie zawieść piłkarzy i choćby w rewanżu dobrze się zaprezentować, czyli odnieść co najmniej remis.

W chwili rozpoczęcia spektaklu o nazwie „Parma Show” na trybunach zasiadało bagatela 42.897 widzów. Na boisko wybiegły obie jedenastki. Drużyna Parmy w składzie: FreySartor, Junior, Mangone, DjetouAppiah, Micoud, Almeyda, MarchionniDi Vaio, Sukur. Gospodarze, czyli jedenastka Bari prezentowała się następująco: GilletCosta, De Rosa, InnocentiDoudou, SorondoLevato, AiltonD’AgostinoAdolfo, Brożek.
Gwizdek sędziego i Bari rzuca się do ataku. Pierwsza akcja zakończona niecelnym strzałem Adolfo, druga przerwa faulem Juniora, który za to zagranie otrzymał żółtą kartkę. Strzał z rzutu wolnego trafia w mur, piłkę przejmują gospodarze i... kolejna żółta kartka tym razem dla Sartora. Znów nic nie wynika ze stałego fragmentu gry. Tak mniej więcej wyglądało pierwsze piętnaście minut spotkania. Dopiero w 20 minucie znakomita akcja Adolfo, cudowne podanie w pole karne do D’Agostino i strzał w kierunku bramki Frey’a. Niestety obroniony przez znakomitego Włocha, ale piłka wypada z rąk bramkarza i jest już przy niej D’Agostino pakując ją do siatki. 1:0. Całe trybuny odżyły. Piłkarze Parmy jednak nie bardzo się przejęli takim obrotem spawy i dalej grali w defensywie, a my konstruowaliśmy atak, za atakiem. Znów kilka minut oczekiwania, aż do 39 minuty, kiedy to D’Agostino pięknym prostopadłym podaniem uruchomił Adolfo. 22-latek rodem ze słonecznej Hiszpania nie miał już problemów z pokonaniem wielkiego Frey’a. 2:0 i zaczynają odżywać nadzieję. A nóż się uda powalczyć o awans. Z takim też wynikiem zeszliśmy do szatni, gdzie jeszcze bardziej postanowiłem zmotywować piłkarzy:
„Panowie – grzmiałem – jesteście wspaniali. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby wam tak wszystko wychodziło jak dzisiaj. Super akcję. Jest całkiem dobrze – stonowałem – ale nie zapominajcie, że jeszcze musicie strzelić 3 bramki.”
Wtedy wszyscy piłkarze zamarli. Jak to? On nam każe rozbić Parmę 5:0? Przecież to nie możliwe. Oni tylko próbują awansować jak najmniejszym nakładem sił i dlatego udało się mam zapakować im te dwie szmaty.
Zauważywszy obawy piłkarzy kontynuowałem:
„Nie bójcie się ich, te dzień należy do was, tak samo jak dwa tygodnie temu to oni rządzili na boisku. Wtedy byliście bezradni, dzisiaj to oni zachowują się jak dzieci, które nie wiedza gdzie i po co się tu znalazły. W pierwszej połowie udało się strzelić dwie bramki... co ja mówię udało, wy tego dokonaliście we wspaniałym stylu i nie widzę w tym ani cienia przypadkowości. Jeśli dacie z siebie jeszcze raz tyle co w pierwszych 45 minutach to z pewnością awansujemy. Do boju panowie, pokażmy tym dupkom kto rządzi na San Nicola”.
Druga odsłona jednak zaczęła się dość nerwowo, bo goście postanowili definitywnie załatwić sprawę awansu, ale nie z nami te numery. Pomimo żółtych kartek dla całej trójki naszych obrońców Parma nie powiększyła swojego stanu bramowego. Ja widząc ostre wejścia De rosy postanowiłem zastąpić go Mazzarellim, który zaraz po wejściu również ujrzał kartonik żółtego koloru. Jednak już 3 minuty później wspaniale obsłużył Pawła Brożka i kibice mogli
się cieszyć z trzeciej bramki dla Bari. Sprawa awansu stawała się coraz bardziej otwarta tym bardziej że moi podopieczni byli w gazie, a piłkarze Ulivieriego nie umieli się otrząsnąć z szoku, przecież miało był tak pięknie i gładko. W 77 minucie dwie zmiany: Oenen za Levato i Enyinnaya za Ailtona, okazały się strzałem w dziesiątkę, bowiem już 7 minut później pierwszy z nich doprowadza do stano 4:0. I wszystko zaczyna się od początku, ale w dogrywce. Zmęczenie piłkarzy było już widoczne, ale gospodarze niesieni dopingiem 42 tysięcy kibiców atakowali dalej. I oto w 110 minucie w polu karnym faulowany jest D’Agostino. Do piłki podchodzi Brożek i pokonuje już po raz piąty w tym spotkaniu Frey’a. Parma na kolanach. A ostateczny cios zadaje Enuinnaya. Tablica świetlana wyświetla wynik:



Kibice jeszcze przez kilka godzin wraz z piłkarzami świętowali awans Bari do ćwierćfinału Pucharu Włoch. Do mnie podszedł bardzo zadowolony prezes Matarrese i rzekł:
„Oj Plaszek, Plaszek... wiedziałem, że ty jesteś idealnym kandydatem na to stanowisko. Wspaniałe show, gratulacje. 6:0 z Parmą... nigdy o tym nie marzyłem. A miałem dzisiaj wraz z żoną iść na kolację, dobrze że w ostatniej chwili postanowiłem przyjechać na stadion. Kurcze nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, choć napijemy się czegoś.”
Udałem się z prezesem na szklaneczkę whisky i aż do 3 nad ranem musiałem wysłuchiwać jego zachwytów, nadziei i planów. Rano następnego dnia znalazłem oficjalne stanowisko zarządu:



Wiedziałem, że wiadomość o takiej treści jest dowodem, że prezes i w szczególności on w pełni popiera moją dotychczasową pracę i powolutku staję się jego ulubieńcem.

O meczu z Parmą w klubie i na łamach prasy mówiło się bardzo wiele, w końcu nie co dzień wygrywa się w stosunku 6:0, a w dodatku z takim rywalem jak Parma – 7 drużyną w Serie A. Statystycy wyliczyli nawet, że tak efektowne zwycięstwo było rekordem klubowym w wysokości wygranej:



Losowanie par ćwierćfinału Pucharu Włoch nie było dla nas zbyt szczęśliwe, ale wszyscy mając jeszcze w pamięci poprzednią potyczkę uważali, że dla nas nie ma już niemożliwych do przejścia rywali. Spawa przeciwnika nie była jeszcze ostatecznie rozstrzygnięta, ale obie jedenastki posiadały większy potępiał piłkarski niż my.



Ostatecznie przeciwnikiem została drużyna Chievo, która pokonując na wyjeździe Milan 3:0 ( w pierwszym meczu 1:0 dla mediolańczyków) awansowała do kolejnej rundy. Niby przeciwnik łatwiejszy bo z końca tabeli Serie A, ale skoro pokonał o wiele silniejszego od siebie rywala to z pewnością nie będą to łatwe spotkania.

Powrót z losowania i kolejne dwa spotkania w lidze. Najpierw z Cosenzą na wyjeździe, a następnie Anconą u siebie. Niestety zarówno w pierwszym, jak i w drugim meczu moi podopieczni nie umieli jeszcze zapomnieć o pucharach i polegliśmy dwukrotnie. 2:4 (2 x D’Agostino) z Cosenzą i 1:2 (Brożek) z Anconą. Na dodatek straciliśmy Pawła Brożka, który doznał kontuzji i prawie trzy tygodnie będzie musiał pauzować. Chyba jest ziarenko prawdy w tym co powiadają, że nieszczęścia chodzą parami.

10 pozycja w lidze nie wyglądała najlepiej i w kolejnym spotkaniu musieliśmy pokazać, że w końcu zapomnieliśmy o marzeniach o Pucharze UEFA i powróciliśmy do rywalizacji w lidze. Rywal nie był najsilniejszy, bowiem Siena zajmująca ostatnie - 20 miejsce w tabeli. Pewne zwycięstwo 5:2 po golach Spineliego, dwóch D’Agostino i dwóch Adolfo. Na szczególne słowa uznania zasłużył z pewnością 19-letni Włoch. Geatano D’Agostino
już od pewnego czasu utrzymywał wysoką formę i to dzięki jego dwóm bramkom i dwóm astatom mogliśmy cieszyć się z trzech punktów.

W prasie regionalnej ukazał się artykuł dotyczący naszego rozgrywającego – Argentyńczyka Levato. Autor felietonu zarzucał młodemu piłkarzowi zbytnią swobodę w rozgrywaniu piłki, brak wykonywania poleceń taktycznych i wiele więcej. Ostatecznie z tekstu dowiadujemy się, że: „Levato nie pasuje do koncepcji taktycznej managera Bari. Plaszek woli grę kombinacyjną, ale szybką i ofensywną, a Mauricio często wstrzymuje tępo rozgrywania piłki. Pomimo, że piłkarz ten pochodzi z kraju Maradony to jednak, należy się chwilę zastanowić, czy to nie jego musimy obarczyć winą za porażki z Cosenzą i Aconą. Jego brak w jedenastce na mecz ze Sieną od razu zaowocował!” – kończy dziennikarz. Być może coś w tym jest, bo Levato ostatnio chodzi tak jakby z głową w chmurach.

Spotkanie z Messiną również rozpoczęliśmy bez Levato i chyba było warto. Skuteczne ataki od samego początku przyniosły pożądany skutek i już w 12 minucie prowadziliśmy 3:0. Wspaniałe 4 minuty między 9, a 12 przyniosły nam kolejno trafienia D’Agostino, Adolfo i Spinesiego. Później nie forsując tempa dołożyliśmy jeszcze jedno trafienie, a jego autorem był nowo narodzony gwiazdor BariAdolfo. 4:0 wywiezione z Messiny bardzo dobry wynik, a słowa uznania należą się w szczególności parze:



W tabeli wciąż zajmowaliśmy siódmą lokatę, ale strata do strefy zespołów, które awansują wynosiła zaledwie dwa punkty. Wracając do poprzedniego spotkania w jedenastce tygodnia znaleźli się poza Adolfo i D’Agostino również Spineli oraz bramkarz Gillet. 4 piłkarzy w 11 uznałem za ogromny sukces i zwiastun dobrych dni dla Bari.

W 2001 roku czekała nas tylko jeszcze jedna konfrontacja, ale niezwykle ważna bowiem z Chievo w ćwierćfinale Pucharu Włoch. Przeciwnik zajmował 14 miejsce w Serie A i wszystko wskazywało, że nie będzie to trudny rywal. I rzeczywiście Luigi Del Neri nastawił swoich piłkarzy bardzo defensywnie z położeniem akcentu na kontry:



Zaczęło się bardzo dobrze bo już w 14 minucie na prowadzenie wyprowadza nas nie kto inny jak Adolfo. Jednak już minutę później 38 tysięcy kibiców zgromadzonych na San Nicola ucisza Corradi. Strata bramki nie bardzo mnie uradowała, wiadomo przecież, że gole zdobyte na wyjeździe liczą się „podwójnie”. Tym bardziej nakazałem piłkarzom atakować. Musieliśmy wyrobić sobie stosunkowo dużą przewagę przed rewanżem. No i udało się strzelić jeszcze dwie bramki. Najpierw rzut karmy podyktowany za faul na Roy’u wykorzystał Doudou, a 70 minucie Spinesi ustalił wynik spotkania. Pomimo zwycięstwa nie byłem pewny swego, tym bardziej, gdy przypominałem sobie nasze spotkanie z Parmą na Tardeli.

Tak też zakończyliśmy rok 2001. 7 miejsce w lidze i ćwierćfinał Pucharu Włoch stawiał na w niezłej pozycji wyjściowej na nowy 2002 rok. Mogliśmy dokonać więcej, ale jak na pierwsze moje chwile na ławce trenerskiej to i tak było całkiem nieźle. 22 grudnia pożegnałem się z piłkarzami, którym dałem wolne do 2 stycznia. Niech święta i sylwestra spędzą w domku. Następnie udałem się na pogaduszkę z zarządem. Niestety i tu nie zabawiłem zbyt długo czasu bowiem prezesi również chcieli jak najszybciej udać się do domków. Usłyszałem od nich jedynie:



Tylko zadowoleni – pomyślałem, ale nie chciało mi się dłużej gdybać, bo i ja również po ponad 6 miesiącach nieobecności chciałem wrócić do domku, do mamusi, tatusia i mojego ukochanego pieska Cezara, za którym tęskniłem każdego dnia pracy we Włoszech. Szybko
wiec udałem się na lotnisko zabierając ze sobą jedynie trochę pieniędzy i telefon komórkowy. Czekała mnie długa podróż do rodzinnego zakątka.

Plaszek

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.