Artykuły

Argentyńskie tango #4
kunXon 08.11.2008 23:03 10035 czytelników 0 komentarzy
3
Przygotowania do Clausury chcieliśmy rozpocząć w sposób nietypowy i dość niespodziewany. Otóż pierwszy mecz sparingowy zaplanowany został w Londynie, gdzie mieliśmy zgrać z tamtejszym Arsenalem. Nieustannie jednak towarzyszyła mi myśl, że pozostało jeszcze sporo do zrobienia w naszym klubie. Nowy rok przywitał nas przyjściem Bracamonte, z którego niemałym doświadczeniem wiązaliśmy spore nadzieje i próbowałem także wywalczyć jakiegoś środkowego obrońcę, biorąc pod uwagę kręcenie nosem Matellana na nowy kontrakt. Kilku piłkarzy było dostępnych od nowego sezonu, jako że kończyły im się kontrakty, jednak nasze oferty nie mogły równać się z takimi firmami jak choćby Mallorca, czy Valerenga Oslo (określenie potęga jest pewnym nadużyciem, mimo wszystko kierunek norweski dla jednego z urugwajskich stoperów okazał się ciekawszy). Podobnie rzecz miała się z „darmowymi” bocznymi obrońcami, którzy nawet nie chcieli zerkać na składane przez nas propozycje - z jednej strony to źle, bo wzmocnienia zawsze są potrzebne, ale z drugiej nie mogę znowu przeprowadzić ich zbyt wielu, by nie odbiło się to na poziomie zgrania naszej ekipy. 

W ten sposób dojechaliśmy w końcu do 5. stycznia. Na Emirates panowała dość spokojna, piknikowa atmosfera. Ponad 21 tysięcy kibiców, mimo rzęsistego deszczu, przybyło oglądać swoich pupili w konfrontacji z nieco egzotycznym rywalem. Przed meczem, jak i w jego trakcie, kilka razy ucinałem sobie z Arsene Wengerem krótką pogawędkę. Byliśmy dobrymi znajomymi już od kilku lat, ale w końcu nadeszła sposobność by spotkać się po kilkunastu długich miesiącach. Próbowałem ten mecz zaaplikować do kalendarza już kilkukrotnie, jednak na przeszkodzie stawał zarząd londyńczyków, który uważał, że sparing z nami niczego „Kanonierom" nie przyniesie. Tym razem zadziałał sam Arsene, prosząc o umożliwienie nam rozegrania meczu, którego dziewięćdziesiąt minut przeleciało nadspodziewanie szybko.  Widowisko może nie należało do porywających i widać było, że chłopcom w pojedynku z utytułowanym rywalem lekko trzęsą się nogi, ale w końcu nie co dzień gra się przeciwko takimi piłkarzom jak Adebayor czy Fabregas. Ostatecznie przegraliśmy 4:2, choć końcówka w naszym wykonaniu była bardzo dobra. Zwyczajnie - wygrał lepszy, a dla nas była to okazja do poznania europejskiej piłki.

To, co nie udało się wcześniej z kilkoma defensorami, udało się dzień po inaugurującym przygotowania sparingu. Enzo Perez, bardzo obiecujący skrzydłowy ekipy Estudiantes, postanowił podpisać z nami umowę obowiązującą od 1. lipca.

Ponadto złożyłem Valencii ofertę wypożyczenia Evera Banegi. Argentyńczyk byłby nieoceniony w poczynaniach defensywnych w środku pola, choć nie był dla mnie priorytetem, którym pozostawał typowy, środkowy obrońca. Na szczęście w bardzo szybkim tempie udało mi się uzupełnić tę lukę w składzie - Santiago Gentiletti nie był może w pełni ukształtowanym piłkarzem, ale jego umiejętności wydawały mi się adekwatne do ceny.

Standardowo już jakieś wątpliwości co do stosowności zakupu miał Jorge Burruchaga, jego opinie jednak przyjmować zacząłem z przymrużeniem oka. Tym transferem zakończyłem kompletowanie składu na zbliżającą się Clausurę. Zbrojenia może nie były spektakularne, ale jak na warunki finansowe i nasze potrzeby, moim zdaniem wystarczające. Spekulacje transferowe odeszły wówczas na bok,  a na pierwszym miejscu znalazły się przygotowania, choć przy korzystnej ofercie na pewno jeszcze bym się zastanowił. 

Kolejny punkt planu, mianowicie tournee po Peru, choć tylko trzydniowe, to wypompowało z nas znaczną ilość energii. Pomimo, że rywale do najtrudniejszych nie należeli, to mieliśmy ogromne problemy z murawą tamtejszych stadionów, a ciągłe opady i silny wiatr utrudniały nam treningi.

W pełną przygód wyprawę, w północno-zachodnie rejony kontynentu, wyruszyliśmy  w nieco odmienionym składzie. Chociaż uważałem nasze działania transferowe za zakończone, to nasz zespół zasilił jeszcze jeden piłkarz. Lucas Wilchez, bo o nim mowa, opuścił dla nas Estudiantes, a koszt jego zakupu wyniósł okrągłe 0 zł.

Nowy zakup nie pomógł nam w odniesieniu sukcesu w pierwszym meczu z Alianza Lima. Gospodarze wygrali 2-0, ale momentami na boisku zwyczajnie nie istnieli.

Kolejne spotkania wyglądały podobnie, a gra w eksperymentalnych zestawieniach nie obniżyła radykalnie poziomu gry i z tego mogłem być zadowolony. Martwiła jednak bardzo mała ilość zdobywanych goli. Worek z bramkami rozwiązaliśmy dopiero w trzecim meczu, który rozegrać poleciłem na kompletnym luzie, bo na efektowne i efektywne zwycięstwa jeszcze miał przyjść czas - lepiej strzelać mało przed sezonem, by „wystrzelić” w jego trakcie.

Kiedy sądziłem, że z kupowaniem naprawdę już skończyłem, nie podejrzewałem, że . Fernando Merlo zgodzi się podpisać umowę, która wejdzie w życie dopiero po sezonie. Udało mi się utargować 1/5 z pierwotnej ceny 2,5 mln. dzięki przesunięciu daty transferu. U mnie pewnie nie grałby za wiele, a w Colon ma pewne miejsce w składzie. Liczyłem więc, że za pół roku przybędzie do nas już kompletny piłkarz.

Na prawie Bosmana, więc po wygaśnięciu kontraktu, wzmodni nas jeszcze  Gonzalo Del Bono. 

Trzeba przyznać, że to naprawdę sporo nazwisk, w tym kilku dobrych piłkarzy. Na pewno znajdą się tacy, którzy jeśli się nie popiszą, zostaną sprzedani z zyskiem.

Ostatnie mecze kontrolne graliśmy już z bardzo słabymi drużynami, choć wynik pierwszego z nich na to nie wskazuje. Był to mecz walki, w którym przestawiłem na jakiś czas drużynę na ustawienie 4-2-3-1, ale nie okazało się to do końca trafionym ruchem. Z naszymi rezerwami poszło nam już bardzo gładko, aczkolwiek przez moment nawet przegrywaliśmy.

Podsumowując, po słabiutkim początku (trudno było oczekiwać zwycięstwa z Arsenalem Londyn) udało nam się podnieść i w końcówce gra wyglądała  naprawdę nieźle. W ostatnich meczach szczególnie imponowało mi zaangażowanie Bracamonte, który nieźle porozumiewał się ze skrzydłowymi i partnerem z ataku, a w sześciu potyczkach strzelił dwa gole.

Rundę rewanżową od mocnego akordu rozpoczęli gracze Huracan. W inauguracyjnym meczu nowego sezonu 11. drużyna Apertury rozbiła u siebie Quilmes 7:0. Była to piętnasta porażka gości, którzy zarazem podtrzymali trwającą od początku sezonu serię spotkań bez zwycięstwa. Beniaminek musiał się liczyć z rychłym spadkiem.

Pierwszy mecz Clausury przyszło nam grać u siebie z Gimnasią z La Platy. Zbudowani wynikami ostatnich sparingów nie myśleliśmy o niczym innym, jak o zwycięstwie. Zmęczenie ostrymi treningami przejawiało kilku graczy, stąd w wyjściowym składzie nie znaleźli miejsca m. in. Basualdo, czy Dominguez. Być może przez to dobre samopoczucie straciłem już w 3. minucie meczu, kiedy Chacon przedarł się w nasze pole karne i nie nękany przez żadnego z obrońców zdobył gola dla gości. Do dziś dnia nie wiem, gdzie leży przyczyna tak beznadziejnych otwarć z naszej strony. Garstka kibiców Gimnasii spodziewała się zapewne trzech punktów, jednak jak bardzo nie należy ufać w szczęśliwie zdobyte bramki uświadomili im trzej panowie o imieniu Juan. Już dwanaście minut po trafieniu gości , kolejno: Juan Morales i Juan Serrizuela wyprowadzili nas na prowadzenie, ten drugi z karnego. Po 22. minutach było już 3:1, a koronkową akcję całego zespołu wykorzystał ponownie Morales. Tuż przed przerwą przechwytem w środku pola popisał się Gentiletti, a jego prostopadłe podanie precyzyjnym strzałem w okienko wykończył Cominges. Wynik 4:1 urządzał nas w pełni, więc aby nie przemęczać się za nadto i nie ryzykować kontuzji już w pierwszym meczu, postanowiłem nieco zwolnić tempo i „zluzować” skrzydłowych. Jak nie trudno się domyślić, goście podrażnieni takim obrotem spraw, po przerwie nacisnęli, ale nie byli w stanie pokonać Assmanna. Przeciwnie - popełniali banalne błędy w defensywie. Po jednym z nich obrońca nie miał innej możliwości jak faulem powstrzymać szarżującego Gentilettiego, a drugą bramkę „z wapna” zdobył Serrizuela. Wymarzony debiut naszego nowego obrońcy. Piętnasto minutowy epizod zaliczył Bracamonte, ale nie wykazał się niczym szczególnym.

Ze względu na wysokie zwycięstwo Huracan, po pierwszej kolejce musieliśmy zadowolić się drugą lokatą w lidze. O ile się nie mylę, była to najwyższa lokata za mojej kadencji - zzybka konfrontacja z informacjami o osiągnięciach zespołu i okazało się, że rok temu także zajmowaliśmy najwyżej 2. miejsce.

Kilka dni po tym meczu zakończyło się okno transferowe dla argentyńskich drużyn. Do końca walczyłem o transfer Luisa Escalady, ale jego cena (8.5 miliona) była trudna do pokonania. Próbowałem nawet wstępnie go wypożyczyć, ale te starania rozpocząłem chyba zbyt późno, bo ostatniego dnia okienka. W każdym razie miałem tego piłkarza na oku i w najbliższym czasie liczyłem na pozytywne zakończenie rozmów transferowych.

Jak widać spora część zawodników przyszła, bądź odeszła jeszcze w poprzednim sezonie. Łatwo spostrzec, że pieniądze zarobione na Vizcarrondo i Amiltonie nijak mają się do ich występów w naszych barwach. Trzymałem za nich kciuki, bo obiecane części ich kolejnych transferów też w znacznej części mogły zasilić nasze konto. Podobnie rzecz miała się z Martinezem, który w Lille podwoił swoją wartość. Bawiło mnie coś innego. Mianowicie Curiciuma - nowy klub Amiltona, zapłacił pięć milionów za piłkarza, który nie mieści się nawet na ławce rezerwowych! Bardzo chciałbym mieć tyle pieniędzy, by zawodnicy kupieni za spore sumy mogli przesiadywać na trybunach, a mnie przy tym nie krajałoby się serce.

Smutną wiadomość obwieścił światu na konferencji prasowej Jose Calderon. Nasz weteran zdecydował się odejść na emeryturę po sezonie. Jego przydatność stricte piłkarska może nie była już na najwyższym poziomie, ale motywatorem w drużynie był ponadprzeciętnym.

W tym, nieco żałobnym,  nastroju przystąpiliśmy do konfrontacji z Newell's Old Boys. Nasi piłkarze myśleli jeszcze o decyzji podjętej przez Calderona, gdy w 8. minucie Salcedo zdobył gola na 1:0. Krycie zgubił Baez i choć próbował później kłócić się z asystentem sędziego o pozycję spaloną napastnika gospodarzy, to jednak jego błąd był niepodważalny. Gwoli ścisłości - spalonego nie było.

„Starzy chłopcy” chcieli pójść za ciosem, ale niewyobrażalne rzeczy w bramce wyczyniał Assmann. Pod koniec pierwszej połowy gospodarze skupili się na utrzymaniu wyniku do przerwy. Nie mogliśmy jednak przedrzeć się przez szyki obronne gospodarzy., a nieskuteczni byli Cominges i Orellana. Oba zespoły po przerwie wyszły na boisko z celem nie popełnienia błędu. Impas w walce przełamał dopiero w 63. minucie, wprowadzony dokładnie 120 sekund wcześniej, Morales. Blisko 40 metrowy rajd zakończył on płaskim strzałem z 16. metrów w prawy róg bramki Taubera. Po tym trafieniu nastąpił ponad 20-minutowy przestój obu drużyn. Żadna z ekip nie kwapiła się do stworzenia jakiejś okazji pod bramką rywala i rozpoczęło się wyczekiwanie na końcowy gwizdek. W 90. minucie gospodarze wykonywali rzut wolny kilka metrów za linią środkową boiska. W nasze pole karne powędrowali wszyscy, z wyjątkiem bramkarza i dwóch obrońców kryjących Orellanę. Dośrodkowanie wybił potężnie Baez, a w pogoń za nią rzuciło się dwóch graczy: Newell's i Fabian. Chilijczyk wykorzystał swoje przyspieszenie i dogonił piłkę jeszcze zanim ta odbiła się od ziemi. Szybko „skleił” fubolówkę i pognał na bramkę gospodarzy. Nie mógł zmarnować takiej okazji i plasowanym strzałem w długi róg zdobył drugiego gola! Knock-out w ostatnich sekundach. 13 tysięcy fanów na El Coloso del Parque znów musiało przełknąć gorzką pigułkę porażki.

Po raz kolejny gola nie stracili piłkarze Huracan, którzy po dwóch kolejkach pozycję lidera zawdzięczali tylko bilansowi bramek (8-0, przy naszym 7-2). Byli, razem z River i Boca, jedynymi drużynami, które nie straciły do tej pory gola. Niechlubny rekord śrubowało tymczasem Quilmes -po dwóch meczach zajmowali ostatnią lokatę z  bilansem 0-13 (Huracan 0:7 i Lanus 0:6). Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że już na starcie liga podzieliła się na dwa obozy; „mocarzy” i „słabiaków”. Niespodzianką była na pewno obecność, w tej pierwszej grupie, drużyny Arsenalu.

Nie ma co ukrywać, że nasi dotychczasowi przeciwnicy do czołówki nie należeli. Pierwszym z prawdziwych sprawdzianów - naszych rzeczywistych możliwości - był mecz z zawsze groźnym Central. Na odpowiedź na pytanie, w jakiej formie jesteśmy, nie trzeba było długo czekać. W 4. minucie Serrizuela potężnie kropnął z rzutu wolnego i piłka zatrzymała się dopiero w siatce. Do 25. minuty goście nie mieli niczego do powiedzenia, a piłki dotykali tylko wtedy, gdy pozwalaliśmy na to my, najczęściej w wyniku jakiegoś błędu. W tejże jednak minucie niegroźnie zapowiadającą się akcję Central, faulem przerwał Gallardo. 30 metrów od bramki Assmanna piłkę położył Raldes i technicznym strzałem umieścił ją w okienku.  Nasz bramkarz nawet nie drgnął, a od tego momentu mecz się nieco wyrównał, choć goście bezustannie nabijali swój licznik strzałów niecelnymi uderzeniami. Na kilka minut przed przerwą po raz kolejny wyszliśmy na prowadzenie, gdyż dośrodkowanie Comignesa z rzutu rożnego na gola zamienił Matellan. W drugiej części obraz meczu nie uległ zmianie, my staraliśmy się szanować piłkę, a goście ku umiarkowanej uciesze siedmiotysięcznej (!) publiczności szukali sposobu na trafienie piłką ich samochodów stojących na parkingu przy stadionie. W samej końcówce wynik mógł ulec zmianie na 3-:2, lub nawet 4:2, lecz żadna z tych okazji nie została wykorzystana. Zwycięstwo nięwątpliwie zasłużone, choć okupione pięcioma żółtymi kartkami i świadomością, że bez zawieszeń się nie obejdzie. Kolejny świetny występ Comignesa, zaliczającego dwie asysty,   na pewno nie mógł umknąć uwadze menadżerów ze starego kontynentu.

Gdy tylko doszły mnie słuchy, że w drużynie Olimpo dochodzi do małych rozłamów, postanowiłem przyjrzeć się bliżej tej sprawie.

Równie szybko zdecydowałem także, że taki gracz jak Martinez bardzo by się nam przydał. Mała kłótnia nie zawsze prowadzi co prawda do odejścia jednej ze stron konfliktu, ale kto wie...

Mimo iście wybornego początku w naszym wykonaniu, wciąż sądziłem, że pewne rzeczy wymagały poprawienia. Najlepszym tego przykładem był atak, gdzie poza Orellaną i Moralesem mieliśmy sędziwego Calderona i z różnych względów niepewnego wciąż Bracamonte. W związku z tym udałem się do prezesa Velez z zapytaniem o ich napastnika, Gilberta Castillo. Utalentowany Ekwadorczyk problemy miał właściwie tylko ze sprawnym poruszaniu się po boisku.

Przy pierwszej próbie usłyszałem w odpowiedzi: 4 miliony złotych. Kwota na pewno godna  takiego zawodnika, jednak ja postanowiłem ograniczyć się do 1,8 miliona. Ku mojemu zdziwieniu, następnego dnia dostałem zgodę na negocjację kontraktowe z samym piłkarzem, który niestety nie wyrażał chęci do gry w naszych barwach. Nie martwiło mnie to jednak specjalnie, bo nie był to transfer konieczny. Z resztą nawet gdyby nie wypalił, to miałem jeszcze kilku Brazylijczyków na oku.


Słowa kluczowe: 

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

Szukaj nas w sieci

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.