Informacje o blogu

A teraz coś z zupełnie innej beczki

Bromley

Premier League

Anglia, 2020/2021

Ten manifest użytkownika rapechuck przeczytało już 2519 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

 

Początek sezonu 2018/19 nie wyglądał dla The Lilywhites obiecująco. 2 punkty zdobyte w czterech pierwszych kolejkach ligowych przy tylko dwóch golach strzelonych i aż siedmiu straconych zwiastowały trudny ze wszech miar sezon. Echuck nie tracił jednak rezonu: "Jesteśmy dobrze przygotowani, żeby w tym roku nieźle zamieszać w rozgrywkach. Chłopcy świetnie przepracowali okres przygotowawczy i w końcu to zaprocentuje." - mówił na pomeczowych konferencjach. "Los musi się odmienić" - dodawał pytany o formę psychiczną swoich zawodników.

Rap Echuck wierzył w swoich zawodników i jak pokazały późniejsze wydarzenia, nie były to tylko czcze przechwałki. Wszystko zaczęło się od debiutu w Lidze Mistrzów.

 

Początek kampanii

 

Po wylosowaniu grupy razem z Milanem, Panathinaikosem i Club Brugge wieszczono Bromley zajęcie co najwyżej 3. miejsca i możliwość kontynuowania przygody z kontynentalnymi pucharami już tylko w Lidze Europy. Już w pierwszym spotkaniu na San Siro skazywano drużynę z przedmieść Londynu na pożarcie i jak pokazał przebieg meczu - nie pomylono się. The Lilywhites ustępowali drużynie z Mediolanu pod każdym względem, jednak to obrońca Sokratis Papasthopoulos popełnił dwa błędy, a Kresimir Gajdek z zimną krwią oba wykorzystał (nawiasem mówiąc, były to jego dwa ostatniego gole strzelone w tamtym sezonie w europejskich pucharach). Wynik 2:1 i 3 punkty, które powędrowały na konto angielskiej drużyny stanowiły dużą niespodziankę, nie pierwszy raz sprawioną przez mało jeszcze wtedy znany w Europie klub. Rywale byli w szoku, a Bromley zaczęło nabierać rozpędu.

 

Co prawda po przypomnianym wyżej spotkaniu przytrafiły się jeszcze dwie pechowe porażki w lidze (ze Stoke i Arsenalem), jednak od 24.10.2018 klub zanotował rekordowa passę 31 meczów bez porażki. The Lilywhites z 14 punktami awansowali z pierwszego miejsca w grupie w LM, przechodzili kolejne fazy krajowych pucharów, a na tę niesamowitą serię pecha miał trafić słynny Real Madryt, który na Santiago Bernabeu zremisował 2:2, a w Bromley przy obecności 25000 kibiców na nowym stadionie uległ miejscowym 1:2.

Marsz Bromley został przerwany przez West Ham w 5. rundzie Pucharu Anglii, kiedy to Lilywhites musieli grać od 10. minuty w 10, po tym jak młody prawy obrońca Daniel Costa otrzymał czerwoną kartkę. Niespełna kwadrans później Miles Lomas strzelił bramkę samobójczą, a mądrze i szczęśliwie broniąca się drużyna z Londynu przypieczętowała swój sukces jeszcze jednym golem zdobytym po szybkiej kontrze.

Tę porażkę Bromley FC odbiło sobie niecały tydzień później, gdy po świetnej grze rozgromiło Tottenham 3:0 w finale Pucharu Ligi tym samym zdobywając pierwsze trofeum w historii klubu.

 

Czasu na świętowanie sukcesu nie było, gdyż w ćwierćfinale Ligi Mistrzów czekała potyczka z FC Porto. I o ile po pierwszym meczu można było żywić nadzieje na awans (1:0 na Estadio do Dragao dla Porto po całkiem dobrej grze przyjezdnych), to po rewanżu wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Ten mecz to było istne deja vu, niestety ze spotkania z West Hamem. Najpierw czerwona kartka dla obrońcy (tym razem Miles Lomas w 29. minucie), a 120 sekund później bramka samobójcza w wykonaniu Kyle'a Bartleya. Na początku drugiej połowy Porto strzeliło jeszcze jedną bramkę i wynik nie uległ zmianie już do końca spotkania. Ćwierćfinał dla Bromley i tak został uznany za sukces, gdyż dotarcie do tego etapu przez debiutanta w tych rozgrywkach zdarza się niezwykle rzadko.

Podrażniona ambicja zawodników dała o sobie znać w ostatnich pięciu spotkaniach sezonu: 4 zwycięstwa i jeden remis, przy czym ostatnie wygrane 5:1 z Tottenhamem oraz 6:1 z Aston Villą nie pozostawiły wątpliwości, że w tym sezonie to do Bromley FC powinien należeć tytuł najlepszej angielskiej drużyny. The Lilywhites świętowali swoje pierwsze i jak dotąd jedyne mistrzostwo Anglii.

Po raz kolejny Rap Echuck udowodnił, że ma smykałkę do interesów, bo do wywalczenia tytułu mistrzowskiego w dużej mierze przyczyniły się transfery, których dokonał z niemałym wyczuciem. W środku pola poniżej pewnego poziomu nie schodził John Obi Mikel sprowadzony z Panathinaikosu za 8,5mln euro, czasami wyręczał go kupiony z dopiero co zdegradowanego Fulham Fabian Delph. Bromley już drugi raz wykorzystało niską klauzulę odstępnego w kontrakcie zawodnika z Dnipro Dniepropietrowsk i do swojego kolegi z reprezentacji USA Milesa Lomasa, dołączył snajper Mark Woods za 2,7mln euro i od razu pokazał, że powinien być wart przynajmniej 5 razy tyle: w 50 meczach strzelił 28 bramek. A z cypryjskiej Omonii Nikozja za 3,5mln euro przyszedł niespełna 20-letni kameruński skrzydłowy Blaise Priso, który z miejsca został okrzyknięty wielkim talentem.

Na osobną wzmiankę zasługuje kanadyjski prawy skrzydłowy David Hoilett, który przechodząc na początku sezonu 2016/17 z Wigan do Bayernu Monachium za prawie 15mln euro miał być tam wielką gwiazdą. Jednak Steve McClaren, który go sprowadził, niedługo potem stracił pracę, a u jego następcy, Caparrosa, Hoilett nie miał zbyt wysokich notowań i w ciągu dwóch lat rozegrał dla bawarskiej drużyny tylko 12 meczów notując jeden gol i asystę. W końcu został wystawiony na listę transferową, z czego skorzystało Bromley płacąc za niego tylko 3mlne euro, a głodny gry skrzydłowy poprowadził ich do sukcesów szalejąc na prawej pomocy w 48 meczach zdobywając 13 goli i notując 10 asyst. Władze Bayernu musiały pluć sobie w brodę widząc, co naprawdę potrafi ten Kanadyjczyk.

Za to w kolejnym sezonie Echuck zakupił tylko 3 graczy, jednak płacąc za nich aż 40 mln euro. Okazało się, że to były bardzo dobrze wydane pieniądze, bo Lucas Henyekane (napastnik z RPA, z Trabzonsporu za 20mln) jak i Marc Priso (kameruński lewy skrzydłowy, ze Spartaka Moskwa za 18mln. Co ciekawe poza nazwiskiem i narodowością nie ma nic wspólnego z drugim skrzydłowym Bromley - Blaise) grali tak dobrze, że wydanie każdej kwoty na ich sprowadzenie dałoby się sensownie wytłumaczyć. A zaledwie 15-letni francuski obrońca Janvier Bado nadal jest tylko pieśnią przyszłości.

 

Sezon (prawie) marzenie

 

Inauguracja, choć nie zwieńczona sukcesem, wypadła pomyślnie. W spotkaniu o Tarczę Wspólnoty zepchnięty do defensywy Manchester City bronił się dzielnie i chociaż w regulaminowym czasie nie wykorzystał karnego, to w serii rzutów karnych miał więcej szczęścia. Parę tygodni później Manchester United na Old Trafford wygrywając z dotychczasowym mistrzem 3:1 pokazał, że wicemistrzostwo w poprzednim roku było tylko wypadkiem przy pracy i dał jasno do zrozumienia, że w tych rozgrywkach będzie walczył do końca o odzyskanie tytułu mistrzowskiego. Następnie Aston Villa srogo zemściła się za porażkę w końcówce poprzedniego sezonu i odprawiła The Lilywhites z bagażem 5 goli nie tracąc przy tym żadnego, dodatkowo Bromley uległo w czwartej rundzie Pucharu Ligi grającemu wtedy w League 1 Crystal Palace.

Na szczęście dla kibiców z południowo-wschodniego Londynu ich ulubieńcom zdecydowanie lepiej szło na innych frontach. W grupie Ligi Mistrzów zrewanżowali się Porto za porażkę ubiegłorocznego ćwierćfinału, nie dali szans Austrii Wiedeń, lecz za to nie sprostali Olympique Marsylia (remis i przegrana), ale to i tak wystarczyło do awansu do kolejnej rundy, gdzie czekała ich konfrontacja z Espanyolem Barcelona. W Pucharze Anglii Bromley FC praktycznie bezproblemowo pokonywało kolejne szczeble rozgrywek i w końcu udało się im dotrzeć dalej niż w pamiętnym sezonie, kiedy to jako amatorski klub zostali wyeliminowani przez Arsenal w 6. rundzie. Tym razem, w półfinale, znowu Kanonierzy stanęli The Lilywhites na drodze.

 

Sukces goni sukces

 

Kiedy po porażce na własnym stadionie 0:2 z Espanyolem wydawało się, że marzenia o dalszej fazie rozgrywkową trzeba będzie odłożyć na następny rok, stała się rzecz niesamowita. W Barcelonie już do przerwy Bromley prowadziło 4:0, a świetne zawody rozgrywali skrzydłowi: Marc Priso i David Hoilett strzelili po dwa gole i zaliczyli po dwie asysty, po jednym trafieniu dorzucili Gajdek i Henyekane, a całe spotkanie zakończyło się fantastycznym 6:1 dla przyjezdnych. Po meczu Rap Echuck nie mógł się nachwalić swoich piłkarzy, mówił, że tak grając są w stanie poradzić sobie z każdym w Europie. Chyba nawet nie przypuszczał, że jego słowa mogą okazać się prorocze.

Nieprawdopodobna wręcz forma The Lilywhites pozwalała im demolować kolejnych rywali, w ćwierćfinale LM nie dało im rady sprawiające tyle kłopotów w fazie grupowej OM (2:0 i 2:1), Real Madryt w pierwszym spotkaniu w półfinale nie wytrzymał naporu na stadionie w Bromley i uległ 0:3, a po drodze, przy wypełnionym po brzegi Wembley Arsenal nawet nie nawiązał walki z będącym w gazie Bromley. Wynik 6:1 mówi sam za siebie. Impet zespołu został trochę wyhamowany na Santiago Bernabeu, kiedy w ostatniej minucie bramkę na 1:0 zdobył Federico Macheda. Mimo tej porażki udział Bromley FC w dwóch finałach na koniec sezonu 2019/20 stał się faktem, a do pokonania zostały już tylko Manchester City i FC Barcelona.

W Premiership niedościgniony w tamtym roku był Manchester United, za nim ze stratą 5 punktów uplasowała się Chelsea, a dopiero na trzecim miejscu, dzięki lepszemu bilansowi bramek niż Liverpool, finiszowało Bromley. Mając w perspektywie pierwsze występy w finałach rozgrywek nikt za bardzo nie analizował tego osiągnięcia skupiając się na przyszłych wyzwaniach.

Czeski obrońca Radim Benes w tamtym sezonie zdobył dla Bromley 8 bramek, z czego 3 w lidze, a resztę w rozgrywkach pucharowych (4 w LM i jedną w Pucharze Anglii). I o ile we wcześniejszych fazach bardziej skupiał się na bronieniu, to strzelać zaczął w najlepszym możliwym momencie. Wpisał się na listę strzelców w ćwierćfinale z OM, dwa razy w dwumeczu z Realem, a co najważniejsze, to on decydował o losach dwóch ostatnich meczów Lilywhites w tamtym roku. To on strzelił zwycięską bramkę w wygranym 3:2 finale Pucharu Anglii i to on pierwszy zdobył bramkę w meczu z Barceloną. Kto wie, jak potoczyłyby się losy tamtego spotkania, gdyby w 87 minucie Marouane Fellaini fatalnie nie przestrzelił rzutu karnego, a tak to gol Benesa okazał się być tym jedynym. Radim został wybrany graczem meczu, jako pierwszy wzniósł Puchar Ligi Mistrzów i z miejsca stał się ulubieńcem kibiców, aby w następnych latach zapracować sobie na to, że fani już nie wyobrażają sobie zespołu bez niego w składzie.

 

Kolejny sezon zaczął się od małego zgrzytu na linii menedżer - prezes. Echuck nie posiadał się ze złości, mówiąc że nie po to stara się oszczędzać najwięcej jak się da i na transferach i na płacach dla zawodników, żeby na koniec sezonu 20 mln z budżetu "zamiast na potrzebne inwestycje szło na przejedzenie dla jakichś tam udziałowców". Z kolei prezes Richards odpierał te zarzuty, mówiąc że nie widzi problemu, skoro i tak klub jest w dobrej sytuacji finansowej i w tym roku na transfery może wydać nawet 70mln euro. Po cichu mówiło się, że tak duża kwota została udostępniona tylko po to, żeby udobruchać rozeźlonego Echucka, który po ostatnich sukcesach miał za sobą wsparcie zarówno kibiców, jak i piłkarzy. Skutkiem tego sporu było to, że menedżer postanowił nie ograniczać się na rynku transferowym i wydał wszystko, co było na ten cel przeznaczone. Zdecydowana większość poszła na ściągnięcie z Sao Paulo FC Coutinho, który kosztował 30 mln euro, po 12 mln wydano na młodych obrońców: Portugalczyka Emersona Bento z Rubina Kazań i Sasche Witta z Borussi Monchengladbach. Za resztę funduszy ściągnięto młodych i perspektywicznych piłkarzy, którzy mieli stanowić o sile zespołu w niedalekiej przyszłości.

Podpisano też kontrakty z wolnymi zawodnikami, a wśród nich był Cristiano Ronaldo, któremu skończyła się umowa z Realem Madryt, urugwajski bramkarz Jorge Toya oraz... Michał Pazdan. Przy czym ten ostatni transfer wzbudził trochę kontrowersji, gdyż nieoficjalnie mówiło się, że ten obrońca jest zbyt słaby, żeby grać dla The Lilywhites, a Echuck ściągnął go tylko po to, żeby miał gdzie trenować i mógł pomóc reprezentacji Polski, której to Rap Echuck od roku był selekcjonerem.

W drugą stronę też był ruch. Miles Lomas stwierdził, że z tym zespołem osiągnął już wszystko i za 21mln euro przeniósł się do Man Utd, Nico Foschi, któremu kończył się kontrakt i nie chciał podpisać nowego wybrał ten sam zespół, a za jego kartę zawodniczą Czerwone Diabły zapłaciły około 15 mln euro. David De Gea stwierdził, że ma dość przesiadywania na ławce i przeniósł się do Chelsea. Pozbyto się też kilku zawodników, którzy nie mieliby większych szans na grę.

 

Wraz z pierwszym spotkaniem Bromley powiększyło swoją kolekcję trofeów o Tarczę Wspólnoty. Mecz zaczął się od świetnego debiutu CR7 bramką już w 2. minucie spotkania, a później dwa gole strzelił Radim Benes (niestety jedną samobójczą), bramkę dołożył Eren Derdiyok, a cały mecz został rozstrzygnięty w serii rzutów karnych. Następne trofeum zostało zdobyte po zwycięstwie 2:0 nad Milanem w Superpucharze Europy, a kolejne dołączyło do gabloty po powrocie z Klubowych MŚ, w których finale Lilywhites pokonali Boca Juniors.

Kto wie jak potoczyłby się ten sezon w Premiership, gdyby przez całe rozgrywki zdrowy był Kresimir Gajdek. Ten napastnik na początku był w niesamowitej formie zdobywając 16 bramek w 23 meczach, ale w grudniu doznał złamania kostki i pauzował prawie 4 miesiące. Po powrocie dołożył jeszcze 5 trafień i zakończył niezły sezon z 21 golami w 32 meczach. A tak Bromley musiało uznać w Premier League wyższość nie tylko Manchesteru City (95 punktów!), ale również Chelsea i Man Utd, a wszystko przez 3 porażki w trzech ostatnim meczach, jednak w pewien sposób można tłumaczyć to rozkojarzenie.

Co prawda nie występami w Pucharze Ligi czy w Pucharze Anglii, gdyż Lilywhites odpadli z tych rozgrywek odpowiednio w trzeciej i w piątej rundzie, ale kolejną świetną kampanią w Lidze Mistrzów. Mimo pewnych przeciwności (obrońcy Bento i Witt nieuprawnieni do gry, kontuzja Gajdka, który wrócił dopiero na rewanż w ćwierćfinale) udało się osiągać dobre wyniki. Duża w tym zasługa zmienników, którzy wznosili się na wyżyny swoich umiejętności, mowa głównie o odkurzonym Kyle'u Bartleyu, ale również o Michale Pazdanie, który co prawda zawinił przy kilku bramkach, jednak w decydujących momentach można było na nim polegać. Również gra najbardziej doświadczonych: Obi Mikela - króla środka pola - i Cristiano Ronaldo, który nie czarował tak, jak za najlepszych lat swojej kariery, ale w kluczowych chwilach potrafił przytrzymać piłkę i nieszablonowo ją rozegrać. Te wszystkie elementy dały w sumie bardzo zgrany kolektyw, którego nie potrafiła zatrzymać FC Barcelona (2:1 i 3:1), Szachtar Donieck (1:0 i 1:1) oraz Inter (1:1 i 4:0).

 

Przed finałem na Nuevo Mestalla, w którym miały się ze sobą zmierzyć Espanyol Barcelona i Bromley FC w szeregach Lilywhites można było wyczuć pewną nerwowość. Powodem tego były 3 ligowe porażki z rzędu oraz pytanie czy morale nie spadło tak nisko, że strach przed podjęciem decyzji nie będzie pętał nóg. Do bramki po ponad 5-miesięcznej przerwie powrócił Joe Hart, który po kompromitujących występach w grudniu 2020 roku (12 puszczonych bramek w 3 meczach) stracił miejsce na rzecz Jorge'a Toyi i jak 15.V w meczu z Liverpoolem się nie popisał, to już w kolejnym spotkaniu z Czerwonymi Diabłami, mimo porażki 0:2 został wybrany graczem meczu, więc naturalną koleją rzeczy było, że w finale LM również i on wyjdzie jako podstawowy bramkarz. Na prawej obronie rosyjski wielki talent Dmitry Morozov, który mimo że sprowadzony w sezonie 2018/19 dopiero w tym roku przebił się do pierwszego składu; po drugiej stronie Ryan Murphy, a w środku Benes i Pazdan. Na skrzydłach CR7 i Blaise Priso, a w środku Obi Mikel i grający przez cały sezon poniżej oczekiwań Coutinho. W ataku Henyekane i Mark Woods.

I okazało się, że obawy były nieuzasadnione. Wszyscy zawodnicy rozegrali bardzo dobry mecz, niektórzy na pewno swój najlepszy w sezonie, a wynik 3:0 dla ekipy z przedmieść Londynu tylko to potwierdzał. Bromley przeszło do historii jako pierwsza drużyna, która wygrał Ligę Mistrzów dwa razy z rzędu, Cristiano Ronaldo zdobył ten tytuł po raz czwarty w swojej bogatej karierze, a Michał Pazdan został pierwszym polskim piłkarzem od czasów Jurka Dudka, który wywalczył to trofeum.

 

Polacy w Bromley

 

Kiedy Rap Echuck objął Bromley FC można było się spodziewać, że sprowadzi kilku rodaków, których znał z gry w swoim kraju i tak też się stało, chociaż starał się podpisywać kontrakty tylko z tymi, którzy wnieśliby nową jakość do zespołu.

Pierwszymi, którzy przecierali szlaki byli w sezonie 2011/12 Piotr Bronowicki, Adrian Bieniek i Radosław Mikołajczak. Mieli oni niemały wpływ na grę drużyny i można śmiało powiedzieć, że przyczynili się do awansu Lilywhites do League 2, gdzie również odgrywali całkiem ważną rolę.

Kolejnymi byli sprowadzony w latach 2012 - 2013 Piotr Klepczarek i Piotr Wasikowski. O ile ten pierwszy rozegrał pokaźną liczbę spotkań, to ten drugi niestety się nie sprawdził.

Przedostatnim Polakiem przy Hayes Lane był Marcin Wasilewski, z którym podpisano umowę w sezonie 2014/15. Marcin miał niebagatelny wpływ na grę zespołu i przyczynił się do awansu do Premiership. Jego dokonania zostały docenione i został wybrany wicekapitanem drużyny. Wasilewski był też pierwszym i ostatnim (do czasu wspomnianego już Pazdana) reprezentantem tego kraju grającym dla Bromley w Premier League. W sumie nic dziwnego, gdyż piłkarska zapaść tej nacji jest ogólnie znanym faktem. Wielu polskich kibiców pokłada duże nadzieje w tym, że Echuck - będący selekcjonerem Biało-Czerwonych od prawie dwóch lat - pomoże wydźwignąć ją z marazmu. Osobiście nie liczyłbym na to. 


Taki scenariusz to marzenie każdego klubu piłkarskiego występującego w niższych klasach rozgrywkowych w każdym kraju. Rokroczne awanse aż do zakotwiczenia na dobre w najwyższej dostępnej lidze. W czasach gdy swoją historię pisał zespół z niemieckiej wioski - TGS Hoffenheim - w ekspresowym tempie awansując do pierwszej Bundesligi i tam napędzając stracha największym, swoją bajkę snuć zaczął inny mały klub, który przygodę rozpoczął na przedmieściach Londynu.

W przeciągu 10 lat z podrzędnego amatorskiego klubu stał się ekipą liczącą się nie tylko w angielskich ale również w kontynentalnych rozgrywkach. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że został jedną z najlepszych drużyn w Anglii, a być może nawet w Europie i na świecie. Na ten sukces złożyło się wiele czynników, na trafnym doborze ludzi począwszy, poprzez dobre transfery, a na ambicji, woli walki i determinacji właścicieli i pracowników związanych z klubem skończywszy. Rozglądajcie się uważnie, może gdzieś pod waszym bokiem też rodzi się potęga.

 

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.