Informacje o blogu

dolarowy

CM Revolution

LOTTO Ekstraklasa

Polska, 2007/2008

Ten manifest użytkownika dolar_ przeczytało już 656 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Co jak co, ale w sprawach damsko-męsko-nocnych Katia nie ma sobie równych.

Nie wracałem już do hotelu. Przespałem się w klubie, tuż obok tej ślicznej kobiety. Obudził nas dźwięk drukarki. Dostaliśmy fax. Kto, do cholery, myśli o takich rzeczach o ósmej rano?!

- O, będziesz w telewizji - powiedziała sekretarka po zapoznaniu się z treścią wiadomości.
- Ja? Niby dlaczego?

Podała mi kartkę. Okazało się, że ustalony już został terminarz nowego sezonu. Zaczniemy z Koroną na wyjeździe, potem debiut na własnym obiekcie z Jagiellonią. Dziwiło mnie mocno, czemu telewizja będzie transmitować nasz mecz z Polonią Bytom - chyba największym, po nas, kandydacie do spadku. Pewnie dlatego, żeby ludzie mogli zobaczyć, że nawet cieniasy nas leją na naszym boisku. No, a poza tym Zagłębie Lubin - wiadomo, mistrz plus outsider równa się ciężarówka bramek.




Poszedłem szybko do hotelu, by chociaż sprawić pozory, że tam nocowałem. Na standard nie mogłem narzekać. Miałem telewizor, dostęp do internetu, łóżko i czystą łazienkę. Wszystko, czego dusza zapragnie.

Ogólnie jednak nie starałem się korzystać zbytnio z tych dwóch pierwszych atrakcji. Wolałem nie wysłuchiwać mądrych głów, które ciągle powtarzają, że spadniemy z hukiem. Zawodnikom też zakazałem odwiedzania większości znanych stron internetowych, pozostawiłem im jednak możliwość prowadzenia własnego portalu, na którym powstał nawet dodatkowy dział, w którym opisywali swoje wrażenia, przemyślenia już jako profesjonalni piłkarze, a także informowali użytkowników strony, co się dzieje z ich drużyną.


Po paru minutach, konkretnie coś około trzech godzin, odpoczynku ruszyłem na pierwszy trening. Pogoda była idealna do gry, co dodatkowo mnie motywowało. Poza tym, już za trzy dni kolejny sparing, tym razem czekał na nas Śląsk Wrocław.


Nareszcie miałem okazję przyjrzeć się prawie wszystkim zawodnikom. Prawie, bo Brudas zdążył już złapać uraz pleców. Nie wnikałem za bardzo jak to zrobił, doszły mnie jednak słuchy, że próbował nieco zbyt ekwilibrystycznej pozycji wraz ze swoja partnerką. Powinien zdążyć jednak wykurować się, jeśli nie na pierwszy mecz ligowy, to na drugi lub trzeci już na pewno.


Od razu zauważyłem różnicę umiejętności pomiędzy bramkarzami. Henkel bronił wszystko, co było do wybronienia, a nawet to, co nie, zaś Sol puszczał takie babole, że szkoda było nawet patrzeć.







W obronie zanosiło się na małe kłopoty, miałem nadzieję jednak, że Storm wraz z SZk będą odpowiednio nią kierować. To ich miałem zamiar namaścić dowódcami defensywy.

W pomocy, zresztą tak jak mówił Rygil, było najgorzej. Właściwie poza Dezerterem, któremu już teraz mogłem wróżyć sukces, nie mieliśmy żadnego zawodnika, który umiałby rozegrać z sensem piłkę. Miałem wrażenie, że będę musiał poprosić prezesa o jakieś fundusze na wzmocnienie tej formacji. Właśnie się do mnie zbliżał i miałem zamiar mu to oświadczyć.


- Cześć dolar! - krzyknął do mnie machając z oddali.
- No cześć. Słuchaj, mam sprawę... - nie zdążyłem dokończyć.
- OK, tylko pozwól, że ja powiem coś pierwszy, bo jeszcze zapomnę. Po pierwsze, gratulacje za zwycięstwo! Przeciwnik może nie najtrudniejszy, ale mimo wszystko swoją klasę ma!
- Dzięki, ale...
- A, i druga sprawa. Zapomniałem ci o tym wspomnieć. Nasi dobroczyńcy postawili nam jeden warunek, pod którym zgodzą się na współpracę. Nie możemy kupować żadnych zawodników. Po prostu, taki wymóg. Sprzedawać co prawda możemy, ale przy wielkości naszej kardy byłoby to wysoce niewskazane. No dobra, a o czym ty chciałeś wspomnieć?
- A nie, już nic...muszę skupić się na treningu.


To jesteśmy ugotowani. Pomoc wyglądałaby nieco lepiej, gdyby nie fakt, że chciałem, aby Wujek Przecinak grał w ataku, w końcu w Jastrzębiu poradził sobie całkiem nieźle. Musiałem jednak zweryfikować pogląd na ten temat.



Do Wrocławia jechaliśmy w dosyć dobrych humorach. Bałem się jedynie o zbytnią pewność siebie moich zawodników. Niektórzy, w szczególności młodzi Grzelo i Pavulon twierdzili, że nie ma już lepszych od nas. Ludzie, przecież to był tylko przedsezonowy sparing! Po cichu liczyłem, że po meczu ze Śląskiem nieco spokornieją.

Na mecz delegowałem te samą jedenastkę, która wybiegła cztery dni wcześniej w podstawowym składzie.






Zaczęło się. Ten mecz miał pokazać, czy naprawdę jesteśmy już wielcy, czy od wielkości dzieli nas jeszcze długa drogą. Poprzez wielkość rozumiałem to, czy jesteśmy zdolni wywalczyć chociaż parę punktów w nadchodzącym sezonie.



Na początku było w sumie nieźle. A właściwie do 22. minuty. Wtedy to Rapechuck nie przypilnował przed naszym polem karnym Sebastiana Dudka, a ten strzelił na 1:0 dla wrocławian. Potem, było tylko gorzej. Henkel dwa razy, w 25. i 36. minucie, dał się przelobować w dziecinny sposób. Najbardziej bolała trzecia bramka dla Śląska zdobyta przez Gancarczyka, gdyż strzał oddał on...ze swojej połowy. Postanowiłem jednak nie krytykować naszego bramkarza, tym bardziej, że od jego silnej psychiki bardzo wiele miało zależeć. Na przerwę schodziliśmy ze stratą trzech goli, nie miałem więc nadziei na korzystny wynik.


- I co, jednak nie jesteście jeszcze tak wspaniali? - powiedziałem w szatni, wymownie patrząc się na Grzela i Pavulona. Dobra, robimy ten sam manewr co w Jastrzębiu. Wszyscy wchodzą na te same pozycje co wtedy. Zobaczymy co z tego wyniknie.


W sumie niewiele wynikło. Prócz gola, strzelonego przez Reapera po jak najbardziej słusznie podyktowanym rzucie karnym, niewiele się w drugiej części działo. Gospodarze byli zadowoleni z rezultatu, a my nie mieliśmy im czym zagrozić.





W sumie, choć ciężko przechodzi mi to przez gardło, byłem zadowolony z tej porażki. Może ostudzi ona głowy niektórym moim podopiecznym. Na szczęście, przynajmniej prasa ich oszczędziła - teraz skupiona była na, dość niespotykanym transferze, bo zawartym między dwoma klubami z Krakowa - Wisłą i Cracovią. Co prawda, za całą transakcję ten drugi klub nic nie zapłacił, a zawodnikiem, który zmienił klub był bardzo, ale to bardzo przeciętny Jacob Burns, ale jednak można uznać takie coś za ewenement.




BARTOSH tak dziwnie wszystko zaplanował, że z Wrocławia udaliśmy się od razu do Gliwic, gdzie dopiero za 4 dni mieliśmy rozegrać kolejny sparing. Na szczęście zadbał o treningowe boisko. Gorzej było z czasem wolnym, uwierzcie, zwiedzanie siódmej kopalni z kolei nie jest takie fascynujące. Trzeba jednak oddać to, że mieliśmy całkiem fajny hotel, co prawda bez basenu, ale za to z pizzerią na parterze, co ratowało nas od tych dziwnych papek, które były podawane w hotelowej stołówce.






Mi powoli zaczynało brakować Katii. A właściwie jej...umiejętności. Przysięgam, robiła to doskonale. W międzyczasie doszła do nas miła informacja - Legia Warszawa wygrała pierwszy mecz z Vetrą 3-0 i przybliżyła się do awansu do trzeciej rundy Pucharu Inter-toto.

Niewiele mnie interesowało, co robią moi podopieczni w wolnym czasie. Jednak raz spotkałem Pucka wracającego z samotnego wypadu na miasto. Trzymał jakąś dziwną, cienką książeczkę.

- Co tam Pucku niesiesz? - spytałem podchodząc
- W sumie, to nic szczególnego...prezent dla siostrzeńca. Takie tam, małe. Chłopak pewnie się ucieszy. Ma urodziny w dzień naszego meczu z Jagą.
- O, a będzie na trybunach?
- No pewnie, w ogóle chce się już zapisać do naszej szkółki, ale siostra twierdzi, że jest jeszcze za młody.
- No dobra, ale pokaż co to za prezent.

Dał mi książeczkę. "Biali poznają Indian" - tak brzmiał jej tytuł. Cóż, pewnie kolejna ilustrowana czytanka dla dzieciaków. Przejrzałem parę kartek i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, odkryłem stronę z dosyć dziwnym tekstem.





- Chyba nie powinieneś dawać takich rzeczy młodemu dzieciakowi...? - spytałem mocno zdziwiony.
- Heh, no rzeczywiście. Ludzie, już nawet książeczki dla maluchów mają takie przesłanie. Co za świat.

W końcu nadszedł dzień meczu. Co ciekawe, spotkanie miało być rozegrane nie na głównym boisku Piasta, ale na ich treningowym klepisku.


No cóż, warunki niby równe, tylko serce drżało, żeby żaden z graczy nie doznał jakiejś kontuzji.



Wybrałem ponownie taki sam skład, jak w dwóch poprzednich meczach. Chciałem po raz ostatni sprawdzić, jak sprawują się osobno pierwszy i drugi garnitur. Wiedziałem, że z jednego będzie trzeba odciąć rękawy i doszyć te z drugiego, nie wiedziałem jednak czy obcinać je do łokcia, czy aż do barku.







Na mecz przybyło coś około 900 kibiców, a mimo to trybuny tego stadionu były wręcz przepełnione. Gra nie układała się żadnej z drużyn. Zresztą, czemu tu się dziwić, skoro boisko było bardziej nierówne od tokijskich ulic po trzęsieniu ziemi. Wydawało się, że jedynym sposobem na strzelenie jakiegokolwiek gola było dobre wykonanie stałego fragmentu gry. Choć mogło się przydarzyć także takie coś:






Na to jednak nie było co liczyć. Na szczęście w 26. minucie na prowadzenie piękną główką po rzucie rożnym wyprowadził nas Storm. Po strzeleniu bramki przeważaliśmy na kartoflisku, mimo to nie udało nam się do przerwy podwyższyć wyniku.


W przerwie dokonałem zapowiadanych zmian. Po raz trzeci rezerwowi zajęli te same pozycje na boisku.


Zawsze mówiłem, że szczęście sprzyja lepszym. Tym razem sprzyjało nam. Grzechoo kopnął daleko przed siebie, ale piłka odbiła się tak dziwnie, że trafiła do M8_PL, który pięknym lobikiem podwyższył na 2:0. Macie za swoje, było pozwolić nam grać na głównym. Co ciekawe, w 72. minucie znowu ci sami dwaj zawodnicy skopiowali akcję, dzięki czemu było już 3:0 dla nas. Potem chłopaki nieco odpuścili, widać było, że nie chcą ryzykować kontuzji. Czasami jednak nie da się ich uniknąć. Jakbukwa w czasie walki z przeciwnikiem o piłkę potknął się o wystająca kępę trawy i jak nie zarył twarzą o ziemię...aż mnie zabolało. Już chwilę później, nasz fizjoterapeuta oznajmił, że czeka go krótki odpoczynek od gry. Wynik do końca się jednak nie zmienił i mogliśmy cieszyć się drugiego zwycięstwa. Nasza dotychczasowa skuteczność to sześćdziesiąt sześć procent. I sześć. W okresie.








BARTOSH po raz kolejny zasponsorował nam wakacje, tym razem w Łowiczu, gdzie mieliśmy przygotowywać się do kolejnego sparingu, tym razem z miejscowym Pelikanem. Miał to być nasz przedostatni sprawdzian, w związku z następującym faktem:





Oznaczało to, że poza meczem w Łowiczu czekało nas jeszcze tylko spotkanie ze Zniczem Pruszków, a następnie dwunastodniowe przygotowania do debiutu w ekstraklasie.

Znowu okazało się, że mamy grać na treningowym boisku. Miałem już składać protest, ale moje zapędy ostudził widok owego zapasowego placu gry - był on zgoła inny niż swego gliwickiego odpowiednika





Równa murawa, piękna, letnia pogoda. Czego chcieć więcej?


Zdecydowałem, że w meczu z Pelikanem ponownie na początku na boisko wyjdzie pierwszy garnitur, postanowiłem jednak inaczej pokierować zmianami. Pozwolicie, że nie będę czwarty raz pokazywał tej samej wyjściowej jedenastki.



Mecz na początku układał się dla nas wspaniale. Dwie bramki Wujka Przecinaka tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że dobrze robię, stawiając go w ataku. Szczególnie druga bramka była pięknej urody - Dezerter świetnie dośrodkował w pole karne, a Przecinak przeciął tor lotu piłki pięknym szczupakiem.

Do szatni schodziliśmy z dwoma bramkami na plusie. W przerwie po raz pierwszy nie dokonałem rewolucji ze zmianami - na drugą część spotkania od początku wybiegł jedynie Pavulon, zmieniając Bartona.


W drugiej połowie nie graliśmy już tak dobrze, jak w pierwszej. Ba, graliśmy fatalnie. Już dziewięć minut po przerwie gospodarze zdobyli bramkę kontaktową po fatalnym błędzie Shadowm. Dokonywałem kolejnych zmian, niewiele to jednak zmieniało. Graliśmy istną obronę Częstochowy. Nawet długo nam się udawało utrzymać korzystny rezultat, pod koniec jednak świeżo wprowadzony Fidel koszmarnie się pomylił, przez co zawodnicy z Łowicza wyrównali i ustalili wynik spotkania na 2:2.






Ten mecz kończył nasze małe tournée. Nareszcie, po ponad dziesięciu dniach tułania się po różnych polskich miastach, mogliśmy wrócić do naszego ośrodka, gdzie rozpoczęliśmy przygotowania do ostatniego sparingu przedsezonowego. Po powrocie były gratulacje za dobre wyniki, ale czułem, że mimo wszystko wielu liczy na coś więcej, niż parę remisów w ekstraklasie. Ja, po tym co widziałem w czterech poprzednich spotkaniach, także zaczynałem wierzyć, że stać nas na coś lepszego.


Szybko ostudzili mnie jednak specjaliści z prasy. Za jedną złotówkę postawioną na to, że wygramy ligę, można było wygrać ponad 5 tysięcy. No cóż, przynajmniej uwzględniają nas w swych typach...Pozostało nam zagrać im na nosie. Trochę mnie dziwił fakt, że GKS Bełchatów był aż tak wysoko. Moja lista faworytów była krótka: wygra Wisła. Przynajmniej taką miałem szczerą nadzieję.

Niestety, w czasie naszego krótkiego pobytu w ośrodku, nie udało mi się spotkać z Katią. Jeden z pracowników powiedział, że wzięła krótki urlop, wypadało mi mu wierzyć.


Chcieliśmy z chłopakami obejrzeć mecz rewanżowy Legii w Pucharze Inter-toto z Vetrą Wilno, okazało się jednak, że nasza kochana telewizja publiczna woli wyemitować tysiącpięćsettrzydziestytrzeci odcinek swego tasiemca. Na szczęście polska drużyna pewnie wygrała 3-1 i w następnej rundzie miała spotkać się ze szwajcarskim St. Gallen.



Nadszedł jednak czas wyjazdu na ostatni sprawdzian. W Pruszkowie chciałem dać paru zawodnikom szansę gry na innych pozycjach, między innymi Rem-8 miał zejść do środka, a na jego miejsce wskoczył Grzechoo. Ciekawa reklama wisiała obok wejścia do naszej szatni. Cóż, widocznie w Pruszkowie nadal nie jest do końca bezpiecznie.







Nie było zaskoczeń, jeśli chodzi o podstawowy skład, bo i być ich nie mogło. Powoli chciałem ustabilizować skład i poza zmianami, o których wspomniałem już wcześniej, wyjściowa jedenastka wyglądała tak samo, jak w poprzednich meczach. Jedyną formacją, w której następować miała duża rotacja, była linia pomocy. Szczególnie jej środek. Poza tym, może czasem coś w ataku, obrona prawie nie do ruszenia, a Henkelowi odsunięcie na ławkę groziło tylko w przypadku jakiegoś kataklizmu.







Pierwszą połowę można określić jednym słowem - dno. Kopanina rodem z podstawówki. Nic się nie działo, dobrze, że noc wcześniej solidnie się wyspałem, bo z pewnością zasnąłbym z nudów. W czasie przerwy musiałem zmobilizować chłopaków i zwrócić im uwagę, że czasu i możliwości na kolejne próby z taktyką nie będzie i w drugiej części gry muszą wziąć się solidnie do roboty. Na boisko wpuściłem jedynie Bartona, który zmienił Rapechucka. Rotacja w środku pomocy rozpoczęta.


Overmobilization. Tak jakby nadmotywacja. Czasem tak bywa, gdy chcesz czegoś bardzo mocno, a wychodzi zupełnie odwrotnie. Mimo to, byłem dość mocno rozczarowany utratą gola już 3 minuty po wznowieniu gry. Tym bardziej, że była to głupio stracona bramka - rykoszet po rzucie wolnym. Widziałem jednak ambicję moich chłopaków - przeważaliśmy w każdym fragmencie gry. Zawsze jednak coś na końcu zawodziło, przez co nie mogliśmy wyrównać. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze - w 72. minucie Barton przepięknie strzelił z rzutu wolnego. Bez rykoszetu. Cztery minuty potem dokonałem dosyć dużego pakietu zmian, a 480 sekund później już prowadziliśmy - szybka kontra i piękne minięcie bramkarza przez świeżego Pucka, 2:1! Mimo korzystnego wyniku, nadal dominowaliśmy, co pod koniec udokumentował Grzelo przepotężną bombą w okno bramki pruszkowian.






Ostatni sprawdzian przed ligą wypadł rewelacyjnie. Szczególnie radowała mnie nasza dominacja na boisku. Do naszego treningowego ośrodka wracaliśmy więc w rewelacyjnych humorach. To wszystko powinno napawać nas optymizmem, wiedzieliśmy jednak, że o punkty w lidze będzie dziesięć, jeśli nie sto razy trudniej. No, ale mieliśmy jeszcze 12 dni do naszego debiutu.


Dwanaście bardzo nerwowych dni. Szczególnie dla mnie. Jak zagramy, jak wypadniemy, czy się zbłaźnimy? Postanowiłem z chłopakami dopracować taktykę, szczególnie jeśli chodzi o grę defensywną, gdyż z tym miewaliśmy kłopoty w czasie meczów kontrolnych.


- Dolar, dolar! - zaczepił mnie BARTOSH na jednym z treningów.
- Tak, o co chodzi?
- Na początek spójrz na to, dobrze się sprzedajemy.


Z pliku kartek podał mi jedną. Mniej więcej w środku, wytłuszczoną czcionką było napisane:





- To dobrze? - spytałem niepewnie.
- Biorąc pod uwagę przedsezonowe założenia to wręcz świetnie! - odpowiedział wyraźnie uradowany.
- Cieszę się, że chociaż w tym mogłem pomóc...
- To jakaś aluzja?
- No wiesz, szans za wielkich to my nie mamy...
- Może za wielkich nie, ale zawsze są. No, więcej wiary! Pamiętaj, ona czyni cuda. Przecież sparingi wyszły mocno na plus.
- No tak, ale co to za przeciwnicy? Każdy z rywali w ekstraklasie jest mocniejszy, graliśmy z bardzo słabymi drużynami - w końcu powiedziałem mu o ty, co trapiło mnie najbardziej.
- Rozumiem...ale z drugiej strony, nikt nie wie, na co was stać. Nigdy nie grałeś w FMa drużyną, której nikt nie dawał szans pozostania w lidze, a ty zająłeś z nią miejsce w środku tabeli?
- No niby tak... - przypomniałem sobie moją grę Rimini Calcio, z którym w 4 sezony zdobyłem mistrzostwo Włoch, startując z Serie B.
- I powiedz, czemu nie miałoby stać się tak w realnym życiu?
- Bo to tylko gra?
- Życie jest grą.

Tą sentencją nieco mnie zaskoczył.

- Słuchaj - kontynuował. - To ty powinieneś w nich najbardziej wierzyć. Nawet po pierwszej, drugiej, trzeciej porażce. Niecały miesiąc temu byli przecież kompletnymi amatorami. Potrzeba trochę czasu. Nie wolno od razu wymagać cudów. Zaskocz jakoś z taktyką, zagraj niekonwencjonalnie. Wymyśl coś. Teraz muszę lecieć, pamiętaj, że liczę na ciebie!

Mimo wszystko, dodał mi trochę otuchy.






Kolejne dni zbliżające nas do meczu mijały dosyć szybko. Polskie drużyny rozegrały swoje mecze w europejskich pucharach. Groclin jedynie zremisował 1:1 na wyjeździe z albańską Teutą w pierwszym meczu pierwszej rundy kwalifikacji do Pucharu UEFA, zaś GKS Bełchatów wygrał u siebie z luksemburskim Kaejeng aż 4:0. Na koniec Legia zremisowała na własnym boisku 1:1 z St. Gallen w trzeciej rundzie Pucharu Inter-toto, a Zagłębie Lubin wylosowało estońską Levadię w drugiej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów.

Pewnego dnia spotkałem się z przedstawicielem piłkarzy w celu ustalenia premii za poszczególne pozycje na koniec sezonu. Owym przedstawicielem był Wujek Przecinak, spotkanie minęło więc, także dzięki pomocy kilku głębszych, w miłej atmosferze. Uznaliśmy, że takie, a nie inne nagrody będą najlepszym rozwiązaniem.

Nadszedł także czas wyboru kapitana. Wraz z chłopakami postanowiliśmy, że wyłonimy go w drodze demokratycznego głosowania. Wygrał A. De Raph z aż 11 głosami na 23 możliwe. Drugi był SZk z siedmioma, co oznaczało, że:





Najważniejsze były jednak treningi. A te szły różnie. Od tych rodem z boisk Realu Madryt czy Manchesteru United, gdy zawodnicy grali niemal jak zaczarowani, po te przypominające grę ośmiolatków na wfie. Pozostało mieć nadzieję, że w meczu z Koroną moi podopieczni wybiorą pierwszy wariant.



A mecz ten zbliżał się nieubłaganie. Z każdym dniem czuć było rosnące emocje i nadzieje. Liczyliśmy na dobrą grę, najlepiej z dodatkiem korzystnego wyniku. Nie zrażało nas to, że prasa skazywała nas na pożarcie naśmiewając się z nas niemiłosiernie. Najlepszym tego dowodem były ich oceny szans w zbliżającym się spotkaniu.





Cóż, nie pozostawało nam nic do stracenia. Problemem było jednak to, że do wyjazdu do Kielc pozostała mi tylko jedna noc, a ja wciąż nie miałem gotowej ostatecznej wersji naszej taktyki. Dochodziła już północ, a ja nadal nie mogłem ze sobą zgrać niektórych elementów. Gdy jednak udało mi się ustalić główne założenia taktyczne, miałem kłopot z tym, kogo wystawić w pierwszym składzie, kogo zaś posadzić na ławce, a kogo posłać na trybuny. Kogo uznać za najlepszego wykonawcę takiej strategii?





Pewna była bramka. Henkel był nie do ruszenia. Linię obrony także miałem już w głowie, tak samo jak atak. Co jednak z pomocą? Na skrzydłach na pewno Dezerter i Grzechoo, ale w środku? Do wyboru była piątka: Barton, Rapechuck, Rem-8, Pavulon, czy może defensywnie usposobiony Jakubkwa? Okrążałem moje hotelowe łóżko już chyba setny raz, gdy zdecydowałem się odłożyć tę decyzję na jutrzejszy poranek. Może mi się coś przyśni albo będę miał jakąś wizję? Szybko się umyłem i gdy miałem już gasić światło w pokoju, dostałem smsa od Katii.




Bez chwili zwłoki ubrałem się i pobiegłem do budynku klubowego.



Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution