Artykuły

Skrzydło Owcy #6
Piotr Sebastian 13.12.2010 23:02 18954 czytelników 0 komentarzy
9

Tego dnia wieczorem postanowiłem wrócić do domu piechotą. Nie padało, co o tej porze roku było już wystarczającym pretekstem do spaceru. Chłód dobrze mi robił. Nie wiedziałem kompletnie co mam powiedzieć Nadii. Czy cokolwiek powinienem mówić? I jak się zachować? Co to wszystko znaczy? Nie byli wszak z Olivierem ani bliskimi przyjaciółmi, ani znajomymi z dzieciństwa, ani w jakichkolwiek bliższych kontaktach. To znaczy do tej pory mi się tak wydawało. Owszem, znali się. Tak samo jak ja znałem żonę Oliviera. Albo Noa. Albo innych. Pracowaliśmy ze sobą i w oczywisty sposób spędzaliśmy w swoim gronie również nieliczne prywatne chwile. To zresztą specyfika branży. W piłce wszyscy żyjemy na walizkach. Ot, dzwoni telefon z drugiego końca kraju z propozycją pracy i przenosimy cały swój dobytek. Rodzinę, dzieci, zmieniamy szkoły, adresy, ulubione restauracje, wybrane sklepy. Ale i tam z reguły nie zapuszczamy korzeni. Dwa, trzy, cztery lata i znowu przenosiny. Nowi ludzie, nowe znajomości. Nie przywiązujemy się zanadto do miejsc. Tacy jak Daniel są wyjątkiem. I z tej właśnie przyczyny ludzie pracujący w klubie na kontraktach trzymają się razem. Razem pracują, razem piknikują, razem piją i się bawią. Razem romansują?

Mój męski instynkt w pierwszej chwili od razu podpowiedział mi najbanalniejsze i najbardziej oczywiste rozwiązanie ze wszystkich. Romans. Ale im bardziej to było oczywiste i banalne, tym mocniej chciałem temu zaprzeczyć. Jak? Kiedy? Gdzie? Olivier miał rodzinę. Prowadził druga drużynę. To masa obowiązków. Wyjazdów. Teraz jeszcze ta siostra. Rozum podpowiadał mi coraz to nowe wytłumaczenia, że to niemożliwe. Że to nie tak.
Spacer robił swoje. Powoli stygłem. Ja i moje skołatane nerwy. Powoli wracała przytomność umysłu i trzeźwość spojrzenia. Natychmiast w uszach zadźwięczały mi słowa Victora Zvunki, którego dziś przywołał Daniel: „Jeżeli nie masz pewności, że coś jest niemożliwe, zakładaj że jest możliwe”. Dobra. Załóżmy, że mają romans. Zrobię awanturę. Płacz, krzyki, emocje, wyprowadzka. Miałem przecież nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Przeczuwałem, że to się nie uda. Ale co potem w klubie? Co z Olivierem? Nasze rezerwy pod jego wodzą są na trzecim miejscu w CFA (odpowiedniku czwartej ligi) i pewnie będą do końca walczyć z najlepszymi o awans. Jak takiego wywalić i jak z takim pracować?

Dobra. Teraz załóżmy, że to jednak spisek zawiązany z Bertrandem przeciwko mnie. Misternie tkana sieć intryg i powiązań. Mniejsza na razie o to jak i gdzie. Powiem, że się wszystko wydało. Nerwy, oskarżenia, łzy, wyprowadzka. Inaczej być nie może. Żmija na mojej piersi? Nigdy. Co z Olivierem? Zwolnienie. Bertrand go będzie bronił? No to ja odejdę! Ja odejdę?! Czy rzeczywiście jestem gotów by odejść?

DittoBijąc się z takimi myślami powoli zbliżyłem się do domu. Na rogu naszej uliczki, jedną przecznicę od domu, było Ditto. Całodobowe studio graficzne. Rzadko tam zaglądałem, bo z reguły wszystko drukowałem i kopiowałem w biurze, a już na pewno od czasu kiedy zostałem menedżerem La Berri, ale czasami w środku nocy wyciągał mnie z mieszkania upał albo bezsenność. A wówczas nie chciało mi się wędrować w stronę centrum w poszukiwaniu jakiegoś lokalu, a tym bardziej wsiadać w auto lub szukać hałaśliwego towarzystwa. Wkładałem swoje klapki, narzucałem coś na piżamę i dreptałem te kilkadziesiąt metrów do Ditto, gdzie niezawodna Louise zawsze częstowała mnie mrożoną kawą, piwem, albo tylko siedzieliśmy i gadaliśmy o pierdołach. Niekiedy milczeliśmy słuchając nocnej audycji Bleu Berry. Tam nigdy nie byłem kimś innym, jak tylko facetem z sąsiedztwa. Dziś był dobry moment by tam zajrzeć. Choć na chwilę.
Dzwonek przy drzwiach wywabił Louise z zaplecza.
- Kto by pomyślał? - uśmiechnęła się na mój widok. - Już myślałam, że się wyprowadziłeś.
- Witaj Louise.
Utonąłem w szerokich ciepłych ramionach. Pachniała jak zwykle lawendą i miętą. Zawsze pachniało lawendą i miętą.
- Drukujemy czy kopiujemy? - zapytała trzymając mnie jeszcze w ramionach.
- Kopiujemy.
- Dobrze - poszła w kierunku zaplecza. Brzęk szkła i ciche syknięcie kapsla zapowiadało dwa duże dobrze schłodzone Jenlain'y. Moje ulubione.

Siedzieliśmy słuchając piosenek Melody Gardot, którą dziś w nocy upodobała sobie lokalna rozgłośnia. Jak zwykle o tej porze nikt nam nie przeszkadzał, my nikomu nie przeszkadzaliśmy i nic nam nie przeszkadzało. Nazywaliśmy to zawieszeniem. To taka chwila między dniem i nocą, kiedy już zniknęli z ulic poczciwi mieszkańcy, układający się powoli do snu w swoich mieszkaniach, a na miasto nie wyszły jeszcze nocne marki szykujące się dopiero na bezsenne szaleństwa. Czasami dobrze jest tak „zawisnąć”. Nic nie musieć, wiedząc z jednej strony, że nam się to należy po całym dniu, z drugiej mając pewność, że to nie potrwa zbyt długo. Niebawem pojawią się na ulicach pierwsi niecierpliwcy, a po nich rychło nadejdą grupkami następni, jeszcze bardziej hałaśliwi.

Kiedy więc tylko pierwsze osoby zaczęły przemykać ulicami w kierunku centrum, dopiłem swoje piwo i zacząłem się zbierać.
- Idziesz? - w pytaniu Louise nie było ani rozczarowania, ani zadowolenia. Tylko stwierdzenie.
- Tak. Nadia już pewnie zachodzi w głowę gdzie się podziewam.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Cześć.
Miałem już rękę na klamce kiedy zatrzymał mnie głos Louise:
- Piotr...
Wróciłem się od drzwi.
- Przepraszam. Zapomniałabym – podała mi dużą białą kopertę.
- Co to jest?
- Nie wiem. Nadia rano zostawiła do wydrukowania. Chciała odebrać po południu, ale nie mieliśmy prądu w ciągu dnia. Wydrukował kolega w naszym biurze w centrum. Nie zdążyłam nawet do niej zadzwonić, bo przywieźli ledwie przed godziną.
- Dobra. Dzięki.

Nie korzystałem z windy. Pierwsze piętro to nie wyczyn, a poza tym pracowałem w sporcie. Jakby to wyglądało, gdybym wjeżdżał windą na pierwsze piętro? Awaria prądu, o której mówiła Louise musiała chyba objąć całą dzielnicę, bo na naszym piętrze przepaliła się żarówka. Musiałem zejść z powrotem kilka stopni, aby w delikatnej smudze światła odszukać właściwy klucz. Nie chciałem budzić Nadii. Wracając pod drzwi z przygotowanym kluczem dobiegł mnie odgłos rozmowy. Dziwne. O tej porze?
Zadzwoniłem.
- O wilku mowa – głos Nadii stał się wyraźniejszy kiedy uchyliła drzwi.
- No nareszcie – oddałem jej ciepły pocałunek, ale oczami biegłem już w głąb mieszkania. - Czy ty się nie przepracowujesz?
Wszedłem do przedpokoju.
- Wracałem piechotą – zdejmowałem płaszcz zerkając w kierunku salonu. - Zaszedłem jeszcze do Louise.
- Louise? - zdziwiła się. - Nieważne. Mamy gościa kochanie. Chodź prędko. Czekamy już chyba ze dwie godziny.
Z salonu dobiegł szelest kroków.
- Mogłaś zadzwonić.
- Chciałam, ale pan Moss odradził, żeby Ci przeszkadzać.
- Pan Moss?
- Robert Moss – głos należał go mężczyzny około pięćdziesiątki w nienagannie skrojonym garniturze. Ale nie to przyciągało uwagę. Pełna, opalona twarz o ciemnej karnacji, szeroki nos i grube wargi kontrastowały z krótko przystrzyżonymi platynowymi włosami i niemal niewidocznym cieniowanym zarostem w takim samym kolorze. Okulary. Orientalna uroda w połączeniu z klasą. Dużą klasą. Ta klasa kosztowała najmniej dziesięć tysięcy dolarów. Bogactwo widoczne na pierwszy rzut oka. Drogi garnitur i jeszcze droższe buty. Pewnie same oprawki okularów kosztowały tyle co moja miesięczna pensja.
- My się chyba nie znamy – podszedłem wyciągając dłoń.
- Na pewno się nie znamy – uścisk był mocny, zdecydowany, ale przyjazny. Sympatia wyczuwalna niemal od ręki. - To znaczy pan mnie nie zna. Ja już co nieco o panu wiem.
Spojrzałem pytająco. Uśmiechnął się i cofnął pół kroku w głąb salonu.
- Przepraszam – wychwyciłem od razu – nie umiem się zachować. Zapraszam.
Weszliśmy do salonu, ale on nie usiadł.
- Zostawiam Was – Nadia rzuciła z drzwi wkładając płaszcz.
- Wychodzisz? O tej porze?
- Muszę odebrać wydruki od Louise.
- Leżą w przedpokoju. Dała mi przy okazji.
- Dała Ci? - zdziwiła się,
- To ta biała koperta.
Cofnęła się do przedpokoju. Szelest rozdzieranej koperty.
- Niczego nie wyjmowałeś? – rzuciła.
- Nawet nie zaglądałem.
- Tym lepiej – pojawiła się znowu w salonie. - Muszę to jak najszybciej nadać pocztą. Zostawiam Was. Pan wybaczy – zwróciła się do naszego gościa.
- Cóż – Moss rozłożył bezradnie ręce – jak to mówią: pustkę po pięknej kobiecie tylko alkohol jest w stanie wypełnić.
Roześmiała się.
- Piotr na pewno pana czymś poczęstuje. Poza tym, zdaje się, że macie do pogadania. Będę za godzinę.
Przelotny pocałunek, skinienie w kierunku gościa i już jej nie było.
- Piwo? - zaproponowałem.
- O nie. Wolałbym koniak, jeżeli to nie kłopot.
- Niestety koniaku nie znajdę. Mam jednak butelkę Chivasa jeżeli to pana nie odstręcza.
Przyzwalająco skinął ręką. Nalałem dwie szklanki.
- Nadia zaopiekowała się panem należycie?
- O tak. Dziękuję. To urocza młoda dama – spojrzał na mnie uważnie. - Skarb. Niech pan jej pilnuje.
Tego tonu nie polubiłem.
- Przyjechał pan pouczać mnie o moich obowiązkach względem Nadii?
Roześmiał się głośno. Zbyt głośno.
- Przepraszam. Nie chciałem być nieuprzejmy. To było szczere wyznanie.
- Może trochę zbyt szczere.
- Przyznaję – uniósł szklankę w pojednawczym geście.
Usiedliśmy.
- Pewnie się pan dziwi moją wizytą, choć, w pewnym sensie była ona zapowiedziana, a raczej... powinienem użyć słowa... spodziewana.
- Spodziewana? - zmarszczyłem brwi. - Na pewno nie przeze mnie.
- Powinien się pan jej spodziewać po tym, jak spławił pan doktora Romero.
Rozjaśniło mi się w głowie.
- Płacę panu Romero wystarczająco dużo, żeby doprowadzał moje sprawy do końca, a kiedy tego nie czyni... - zawiesił głos przesuwając palcem po szklance. - Muszę sam sprawdzić dlaczego tak się dzieje.
Nic nie powiedziałem. Jeżeli ten facet pojawił się w moim mieszkaniu, żeby kontynuować sprawę telefonu, żeby składać mi jakieś propozycje, żeby negocjować ze mną cokolwiek, to z pewnością powinienem mieć się na baczności.
- To mój sekret - pochylił się w moim kierunku i z szelmowskim uśmiechem szepnął - osobiste zaangażowanie. A Pański?
- Co?
- Jaki jest Pański sekret? Tajemnica Pańskiego sukcesu.
- Sam nie wiem.
- Był pan skautem? - zapytał.
- Zaraz po studiach. Pięć lat, z tego cztery tu, w Chateauroux.
Z uznaniem pokiwał głową.
- Trzydzieści dwa transfery – roześmiał się. - Wszystkie udane. Niezły wynik.
- Lubiłem pracę w skautingu. Rzadko dawałem się nabierać.
- Jakie to uczucie? - spytał od razu. - Raz pan ich kupuje, innym razem musi sprzedawać.
- Można się przyzwyczaić.
- I dobrze zarobić.
Był bystry i konkretny. Nie owijał w bawełnę.
- Istotnie.
 - A ten Fernandes ostatnio. Słyszałem, że załatwił pan to znakomicie?!
- Błąd konkurencji.
- Naprawdę? Za mało oferowali, czy wy za dużo?
- Tego nie powiedziałem.
- A co?
Facet naprawdę szybko przechodził z obrony do ataku. Musiałem uważać bardziej niż zwykle.
- Osobiste zaangażowanie – odparłem.
Uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że ma pan sekret.
Teraz to ja się uśmiechnąłem.
- Centrala telefoniczna – spojrzał na mnie pytająco. - Kiedy pojawił się przeciek do prasy w sprawie Fernandesa wiedzieliśmy, że kluby rzucą się na niego jak szalone. Posadziłem więc przy centralce telefonicznej dziesięć osób, które bez przerwy wydzwaniały do niego blokując linię, a nasz szef skautów w tym czasie wsiadł w samochód i pognał do Fabrice'a, żeby własnoręcznie ściągnąć go do Chateauroux.
Pokiwał z uznaniem głową.
- Bateria padła mu chyba ze trzy razy. Proszę tego nie powtarzać – dodałem szybko. - Agent Fernandesa by się wściekł.
Uśmiechnął się, ale zaraz uniósł ręce i znacząco przesunął palcem po ustach:
- Ani słowa.
Potem poprawił się w fotelu i odstawiając szklankę powiedział jak gdyby nigdy nic:
- Chyba nie chce pan utknąć w Chateauroux na kolejne pięć lat?
Otworzyłem usta, ale zaraz ugryzłem się w język. Na pytania retoryczne lepiej nie odpowiadać. Nie są one zadawane dla uzyskania odpowiedzi. Zresztą z reguły nie ma na nie dobrej odpowiedzi.
Tymczasem on przeszedł do kolejnej kwestii:
- Proszę mi o sobie opowiedzieć. Co robił pański ojciec?
- Był kartografem. Służył w wojsku. Odszedł ze służby w stopniu oficerskim.
- A matka?
- Matka prowadziła dom. Potem też zaczęła pracować, ale bardziej chyba dla satysfakcji ojca niż własnej. Twierdził, że kobieta nie powinna siedzieć w domu.
- Pewnie miał rację.
- Może miał – powiedziałem. - Nie wiem.
- Wychował się pan w Polsce?
- Tak. Do Francji przyjechałem dopiero na studia.
- Pewnie nie było łatwo... wtedy w Polsce? - spytał.
Spojrzałem na niego uważniej. Nie umiałem go rozgryźć. Na ile ta rozmowa to wystudiowany model negocjacji, badania przeciwnika, podchodów, a na ile prawdziwe zainteresowanie?
- Nigdzie nie jest łatwo – odpowiedziałem pociągając łyk.
- Jaki jest pana ojciec?
- To także syn oficera. Twardy gość. Pracował w trudnych czasach. Z trudnymi ludźmi.
- Pana to nie pociągało? - rzucił. - Wojsko?
- Ja jestem w rezerwie – uśmiechnąłem się. - Swoje odsłużyłem.
Oparł się siadając wygodnie. Tak jakby najważniejszego już się dowiedział. Więc jednak mnie badał. Sprawdzał. Ale w oczach wciąż miał coś niepokojącego.
- Mogę o coś spytać? - postanowiłem przejąć inicjatywę. - Dlaczego zajmuje się pan akurat piłką? Nie znamy się, ale nie wygląda pan na kogoś z naszego środowiska.
Spojrzał na mnie poważnie.
- Moi klienci są takimi samymi ludźmi jak wszyscy. Też mają ochotę na igrzyska. Dość już mam odsyłania ich do kogoś innego.
Tym razem pociągnąłem spory, uczciwy łyk. Jeżeli miałem przejść do kontrataku to tylko w jedyny znany mi sposób: przejąć piłkę, rozejrzeć się i zagrać jedno, dobre, celne podanie.
- Proponuje mi pan pracę?
Nie czekał z odpowiedzią co znaczyło, że był na nią przygotowany.
- Zastanawiam się.
Przytrzymał mój wzrok po czym uśmiechnął się szczodrze:
- Wiedziałem, że ma pan talent. Ciekawi mnie coś innego.
- Co? - spytałem patrząc mu cały czas w oczy.
- Presja – wyparował. - Napięcie. Ono wszystko zmienia. Jednych mobilizuje, innych łamie. Umie pan się zmobilizować? Działać pod presją oczekiwań? Zachować spokój?
Ostatnie pytanie zwieńczył lekkim uniesieniem brwi. Dostałem dobrą piłkę, Moment na strzał był doskonały.
- Porozmawiajmy o pieniądzach – rzekłem.
- O pieniądzach? - skrzywił się. - Pieniądze nie stanowią problemu.


Słowa kluczowe: 

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

Szukaj nas w sieci

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.